Quantcast
Channel: Goldilocks world
Viewing all 190 articles
Browse latest View live

Moje włosy w grudniu i styczniu

$
0
0
Już dawno zarzuciłam pomysł comiesięcznych aktualizacji włosowych. Nie mają one większego sensu, włosy z miesiąca na miesiąc nie zmieniają się aż tak znacznie, żeby było co porównywać. Zauważyłam jednak, że ostatnie zdjęcie moich włosów było na blogu w czerwcu 2014roku ( wszystkie dotychczasowe zdjęcia znajdziecie w zakładce MOJE WŁOSY), czas więc na aktualizację. Tak się złożyło, że zrobiłam zdjęcie zarówno w grudniu jak i w styczniu. Były to dosyć dobre miesiące dla moich włosów, jednak ogrzewanie i ujemne temperatury dały im się we znaki i na początku lutego odwiedziłam fryzjera. Przechodzę już do konkretów i pokazuję fotki.

 W grudniu na święta byłam ponad dwa tygodnie u rodziców, moja skóra i moje włosy tego nie lubią. Po pierwsze woda im nie służy, a po drugie mój tryb życia w domu wygląda zupełnie inaczej. Nie śpię całą noc, potem odsypiam wciągu dnia, nic mi się nie chce. Także moja pielęgnacja w domu to szampon+odżywka. Wspominałam już też, że nigdy, w całym moim życiu, włosy nie leciały mi tak bardzo jak w grudniu. Aż mam wrażenie, że widać, iż są jakby cieńsze na tym zdjęciu. 

W styczniu, po powrocie do Poznania, wróciłam do lepszych produktów, moje włosy od razu się wygładziły, były naprawdę przyjemne w dotyku. Muszę przyznać, że dałam mojej fryzjerce wolną rękę co do kształtu w jaki ma je podcinać i jestem bardzo zadowolona z jej wyboru. Coraz bliżej mi też do mojej wymarzonej długości (mimo lutowego podcięcia;)). Naprawdę nie mogę narzekać na włosy ostatnimi czasy (poza wypadaniem!).

A jakie plany dalej? Cóż na początku lutego byłam mocno chora, co znowu odbiło się na kondycji moich włosów i skóry, próbuję dojść z nimi do porządku, chciałabym też zużyć zalegające w mojej szafce oleje, także luty jest dla moich włosów miesiącem olejowania. Stosuję też tonik babuszki agafii, który ma mi pomóc w opanowaniu wypadania. Pokazywałam go w styczniowych zakupach, KLIK. Do tego wróciłam do picia pokrzywy. Mamy dopiero połowę lutego, ale myślę, że bardzo nieśmiało mogę wspomnieć, że są efekty, oby tak dalej!

Jak się miały Wasze włosy zimą? W ogóle jestem bardzo ciekawa jak często podcinacie końcówki?

Buziaki:*

Baza pod cienie od Lumene

$
0
0
W ulubieńcach stycznia KLIK pokazywałam Wam, chyba już kultową, bazę pod cienie fińskiej firmy Lumene. Chciałam dzisiaj napisać o niej trochę więcej, jeśli jesteście ciekawe czy od stycznia coś się zmieniło w moich odczuciach co do tej bazy to zapraszam do dalszego czytania.

Baza ma pojemność 7ml, to dosyć dużo, jak na produkt, którego potrzebujemy minimalną ilość. Kosztuje ok 30zł, ja swoją kupiłam w sklepie bodyland w listopadzie zeszłego roku. Od tego czasu używam jej właściwie codziennie i myślę, że jestem gdzieś w połowie. Można więc założyć, że baza wystarczy spokojnie na rok, jeśli nie dłużej. 

Nie wiem czy też tak macie, ale jeśli gdzieś tam mi mignie bliskie mi miasto, to zawsze mordka mi się cieszy. W tym przypadku fajnie, że dystrybutorem tej bazy jest firma mieszcząca się w Zielonej Górze (tzn. fajnie dla mnie;))
Poza podstawowymi zadaniami jakie ma robić produkt tego typu, producent twierdzi dodatkowo, że baza zawiera same super fancy rzeczy, jak na przykład:
  • olej z nasion fińskiej lingonberry:
  • 100% naturalny olej pozyskany przez fińskich naukowców
  • Podstawowe kwasy tłuszczowe zawarte w oleju z nasion, kwasie linolowym (omega-6) i kwasie alfalinolowym (omega-3) chronią skórę przed przedwczesnym starzeniem
  • Zawierają rzadką formę witaminy E, tokotrienol, który jest znakomitym antyoksydantem
  • Zawiera witaminę C rozjaśniającą skórę
  • Efekt wzmocnienia, odżywienia i odnowienia 

Czy tak jest naprawdę? Trzeba zerknąć na skład. Niby tam jakieś olejki i wit. E są. Zgaduję, że w ilości znikomej, ale lepsze to niż nic.
Od razu można zauważyć, że kosmetyk przychodzi w tubce, z której wyciskamy odpowiednią dla nas ilość bazy. Jest to lepsze rozwiązanie niż słoiczki, w których co chwile grzebiemy palcami. Tubka zakończona jest wąskim dziubkiem, więc raczej niemożliwe jest wylanie zbyt dużej ilości produktu.
Sama baza ma przyjemny beżowy kolor, jak dla mnie żadnych różowych tonów. Delikatnie wyrównuje koloryt powieki, ale nie kryje jak korektor. Po nałożeniu na powiekę, pozostawia ją lekko matową. Jest bardzo przyjemna w użyciu. Nie podbija jakoś super kolorów cieni, ale też nie sprawia, że szybko blakną, Kiedy chodziłam do pracy to malowałam się o 6 rano, a zmywałam makijaż dopiero po 23, muszę przyznać, że nic mi się nie rolowało przez tak długi czas, a makijaż oka nadal wyglądał przyzwoicie. To właśnie wtedy zakochałam się w tej bazie.

Jak wspominałam bazę mam od listopada zeszłego roku. I muszę tutaj zauważyć jedno małe "ale". Od jakiegoś czasu, nie za każdym razem, jak wyciskam bazę to najpierw wypływa z niej troszkę wody. Tak jakby się rozwarstwiała. Trochę mnie to dziwi, bo zawsze wstrząsam ją przed użyciem. I teraz jak wypływa trochę wody, to baza robi się zbyt mokra. 
Sam produkt jednak nadal jest bezzapachowy, ta woda nie wypływa za każdym razem, zdarzyło się to w sumie tylko kilka razy, ale jednak. Produkt nie podrażnia moich oczu i nie stracił swoich właściwości. 

Podsumowując baza z Lumene za 30zł to naprawdę dobry i bardzo wydajny produkt, który sprawi, że makijaż oka będzie wyglądał bardzo dobrze przez cały dzień. Używam zarówno tańszych, jak i droższych cieni i nigdy nic mi się nie sciastowało, albo nie zebrało w załamaniach. Sama baza zrobiła mi kilka razy psikusa, jednak wierzę, że to były tylko chwilowe fochy. Polecam ją Wam serdecznie.

Miałyście ją? Jak się u Was sprawdziła? Jeśli używacie innych baz to koniecznie dajcie znać co się u Was sprawdza.


Filmowa niedziela #9

$
0
0
Filmy stanowią ważną część mojego życia, Lubię spędzać czas przed monitorem czy to komputera, czy to telewizora, czy to kina. Kiedy uda mi się wybrać jakąś perełkę filmową to długo o niej opowiadam znajomym i długo analizuję dany film, po prostu przeżywam go. Czy dzisiejsze moje propozycje są perełkami? Zaraz się przekonamy.

Truman Show 
Chyba każdy zna ten film. Truman Burbank odkrywa, że jego życie to jeden wielki talk show, wszystko co dzieje się dookoła jest kreowane przez kogoś z góry. Taki Big Brother, ale wersja deluxe. Zdaję sobie sprawę, że jest to film o życiu, o ludzkiej naturze. Bo przecież lubimy podglądać innych, gdyby tak nie było to nigdy nie powstałby programy, takie jak wspomniany Big Brother (common, każdy oglądał pierwszą serię!). Na YouTube w świecie kosmetycznym, wielką popularnością cieszą się filmiki "co jest w mojej torebce""room tour", bądźmy ze sobą szczerzy, lubimy innym "włazić w życie" i je obserwować. Dlatego też ten film obnaża to przed czym tak bardzo się bronimy "nie, ja nie jestem wścibska""nie interesuje mnie co tam robi Paciciakowa""kowalski ma nowe auto? nie zauważyłem" (mhmmmmmm). Ale myślę, że do tego filmu trzeba dorosnąć. Kiedy oglądałam go pierwszy raz, postawiłam mu 5/10, co daje na filmwebie "średni" teraz, po przemyśleniu i ponownym obejrzeniu, zdecydowanie zmieniam moją ocenę na 8/10 "bardzo dobry". Zostawiam Was z najbardziej znanym chyba cytatem z tego filmu "Good morning, and in case I don't see ya: Good afternoon, good evening, and good night!"


Kobieta ze snu (awaken)
Film z 2012 roku, czyli stosunkowo młody. Nie wiem czy też to zauważyliście, ale mamy ostatnio powrót do kręcenia filmów ambitnych, każdy reżyser chce mieć na swoim koncie film z przesłaniem, drugim dnem. Wydaje mi się, że produkcja Pana, który nazywa się Daric Loo też miała taka być, ale coś tu poszło nie tak i film jest zwykłą zapchaj dziurą. Alex wiedzie nudne życie, nagle spotyka kobietę swoich marzeń, a 2 minuty później ona umiera, ale on ją dalej widzi. Oh my God, how deep is that?! Oczywiście znajomość z duchem bardzo na niego wpływa i tenże duch pokazuje mu jakże wartościowe jest życie i o ile dobrze pamiętam Alex otwiera oczy na piękno świata i nową miłość. Niech mi ktoś tylko wytłumaczy, dlaczego kobieta która umiera miałaby pomóc jakiemuś obcemu facetowi? Nie bliskim, nie przyjaciołom, ona nawet nie nawiedza Pani z warzywniaka, która bankowo wisi jej grosika. Nie! Ona pomaga Alexowi, którego widziała w całym swoim życiu przez minutę. Film ujdzie, można sobie włączyć do ścierania kurzy, czy mycia podłogi. Nie trzeba się za bardzo na nim skupiać.


Wielki Mike. The Blind Side
Za ten film Sandra Bullock (<3) otrzymała nagrodę Oscara (najlepsza aktorka pierwszoplanowa), sama produkcja również była nominowana w kategorii najlepszy film roku. Na tym filmie to można się popłakać, oj można. Jeśli z Was takie beksy jak ze mnie, to zaopatrzcie się w paczkę chusteczek. Bohaterem filmu jest chłopak, który nawet nie wie, że ma talent. Nikt w niego nie wierzy, to postać ze slumsów i jest trochę przygłupawy. Pewnego dnia do domu przyprowadza go Leigh Anne Tuohyżona milionera, która z czasem zapewni mu dom i pomoże odkryć sportowe talenty. Nie będę opisywać filmu dalej żeby nie spoilować, musicie koniecznie obejrzeć Johna Lee Hancock'a jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Wszyscy fani Sandry będą zadowoleni, jest fenomenalna, polecam serdecznie. Ten film to jedna z tych perełek, o jakich wspominałam na początku tekstu.

Jak widać, mimo mojego zamiłowania do filmów zdarzają mi się filmy, które rozumiem dopiero za którymś razem (Truman Show), albo takie do których już nie wrócę (Kobieta ze snu), jednak wisienki na torcie typu Wielki Mike, sprawiają iż wiem, że ta seria wpisów ma sens.

Oglądaliście ostatnio coś ciekawego? Znacie opisane dziś przeze mnie tytuły? Dajcie znać!

Ciao!

Denko styczeń-luty 2015

$
0
0
W styczniu stwierdziłam, że nie ma sensu robić denka co miesiąc. Spójrzmy prawdzie w oczy, w denkach byłoby po dwa-trzy produkty. W ogóle sądziłam, że denko będzie się już pojawiać rzadko, jednak w lutym tak ruszyłam z kopyta ze zużywaniem, że z mojej torby na śmieci kosmetyczne dosłownie się wysypywało! Dlatego też dzisiaj jeden z moich ulubionych postów (i do pisania i do czytania;))

To wszystkie opakowania zebrane razem, kiedy wysypałam je na podłogę to sama sobie z wrażenia przybiłam piątkę. W końcu od początku roku ostro ogłaszam, że muszę denkować zapasy, do czerwca mam czas.

Na pierwszy ogień poszedł żel pod prysznic z Lirene, który pobił moją ukochaną isanę gruszka i melon. Żel znalazł się w ulubieńcach stycznia, zapraszam Was serdecznie TUTAJ na pewno wrócę do niego.

Żel z bingo spa o zapachu migdałów otrzymałam od przyjaciółki. Żel pachniał jak aromat do pieczenia o zapachu migdałowym, dla mnie była to woń całkiem przyjemna, jednak konsystencja tego żelu była tak glutowata, że połowa z tego co wyciskałam cofała się do butelki, strasznie mnie to wkurzało. Nie kupię go ponownie.

Płyn do kąpieli luksja o zapachu pomarańczy i czekolady. Uwielbiam tę woń, szczególnie w chłodniejsze dni płyn nadawał się idealnie na wieczorne spa. Sam kosmetyk kosztuje też jakieś grosze i robi dość dużo piany.Kupię ponownie.

Antyperspirant vichy, to moje odkrycie w zeszłym roku. Produkt znalazł się w zeszłorocznych ulubieńcach września KLIK nie wyobrażam sobie teraz żeby miało go zabraknąć w mojej łazience!

Dezodorant isany kupiłam sobie do pracy, był ok, ani nie zrobił mi krzywdy, ani jakoś super nie szalał. Lubię mieć takie mini wersje w torebce kiedy mam długi dzień przed sobą.

Dezodorant dove, zupełnie przeciętny. Skusiłam się na niego na promocji w rossmannie, te promocje są zdradliwe, zdarzało mi się kupować rzeczy, których zupełnie nie potrzebowałam, jak np ten produkt. Też tak macie?

Mydełko w kostce dove oczarowało mnie i na pewno będę do niego wracać, piękny zapach, a mydło nie wysusza.

Panią Walewską dostałam gratis przy okazji zakupów w Super Pharm, nie trafia do mnie i cieszyłam się, że się już skończyło.

Odżywka do włosów Juice Organics, mój ulubieniec. Zresztą jeśli ja przecinam opakowanie to już musi to o czymś świadczyć;) Recenzję odżywki znajdziecie TU bardzo żałuję, że jest niedostępna w Polsce, bo chętnie bym ją kupowała.

Wielka odlewka odżywki treseme od mojej przyjaciółki.Starczyła mi spokojnie na miesiąc, bardzo fajny produkt o przyjemnym zapachu, ładnie nabłyszczał moje włosy, jednak czasami nie dociążał ich tak jakbym chciała.

Znowu wielka odlewka maski bingo spa, niestety nie pamiętam jakiej, ale jeśli mam być szczera to ja pomiędzy poszczególnymi produktami bingo spa nie widzę różnicy. Maska była całkiem ok, jednak nie na tyle żebym miała zamawiać ją online.

Żel-krem myjący z be beauty. Lubię ten krem do mycia twarzy, jest delikatny, nie ściąga mi twarzy a fajnie ją myje, raz na jakiś czas do niego wracam. Polecam serdecznie.

Płyn do demakijażu green pharmacy. Początkowo wydawał mi się świetny, z czasem jednak zaczął bardzo piec mnie w oczy. Naprawdę na koniec się z nim męczyłam, nie sądzę żebym chciała do niego wrócić.

Flos lek winter care, filtr spf 50+, bardzo lubiłam ten filtr na zimę i myślę, że będę do niego rokrocznie wracać.

Venita arctic, krem do stóp. Miałam go wieki, dosłownie. Założę się, że się przeterminował już dawno temu. Z tego co pamiętam to był to całkiem w porządku krem, jednak dawał raczej chwilowy efekt niż długotrwały, nie sądzę żebym do niego wróciła. Szukam czegoś lepszego.

Evree peeling do stóp. Taki zwyklak, niczym mnie nie zachwycił, wracam do peelingu z rossmanna. Tego nie kupię ponownie.

Szampon Dove, zwykły drogeryjny szampon, żadnej rewelacji. Raczej nie kupię ponownie.

W plastykowym pojemniczku miałam olej migdałowy, fajnie się sprawdzał, jednak oleje to tak wydajna sprawa, a ja mam ochotę testować inne, więc nie wiem czy do tego uda się wrócić. Niemniej polecam serdecznie.

Lactacyd to obowiązkowy produkt w mojej łazience. Wszystko inne mnie podrażnia. 

Balsam do ciała z Bath&Body Works, kolejny ulubieniec stycznia. KLIK piękny zapach, jeden z moich ulubionych, na pewno będę na niego polować. Używanie go to sama przyjemność.

Mydełko w piance kupiłam na blogowej wyprzedaży, nie zachwyciło mnie, ale było dosyć wydajne. Kuba lubi jak mydła do rąk ładnie pachną więc raz na jakiś czas kupuję mu takie pachniuchy, niech ma coś z życia;)

Płatki do demakijażu i mokre chusteczki to również stały punkt w mojej kosmetyczne. Akurat za płatkami carea nie przepadam, bardzo się mechacą i rozwarstwiają. Chusteczki babydream były świetne ze względu na zamknięcie.

Krem ziaja matujący nawilżający 25+. Zapraszam na recenzję


Jakieś próbki i miniaturki. Na uwagę zasługuje mini szampon z Bath&Body Works (trzeci od lewej) jeśli będę miała okazję go gdzieś dostać to na pewno kupię pełnowymiarowe opakowanie. Rewelacyjny zapach i super oczyszczenie, jestem na tak!

Czarna gąbka konjac kupiona na targach look, to fajny gadżet, ale tylko gadżet, nic więcej. Przyjemnie masowała moją twarz, jednak szybko się zużyła i na dłuższą metę to droga impreza jest.


Dorosłam do decyzji aby pozbyć się mojej paletki sleek au naturel. Miałam ją już długo, rozwaliła się, a cienie zaczęły śmierdzieć. Myślę, że trzymałam ją tak długo z sentymentu. To była moja pierwsza paletka. Od niej zaczęła się moja makijażowa mania. Jeszcze nie tak dawno polecałabym na ślepo paletki ze sleeka, ale od jakiegoś czasu poznaję inne produkty i widzę, że jakość sleeka jest ok, ale nie powala.

Próbka podkładu l'oreal, bardzo fajny podkład, myślę że kiedyś skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie. 
Kredka do brwi z essence w kolorze 005 soft blonde. Kolor dosłownie idealny, ale kredka była tak mocno woskowa, że ciężko się nią pracowało. Nie kupię ponownie.
Żel antybakteryjny z Bath&Body Works, zawsze muszę mieć przy sobie.
Próbka perfum escada, świetny, świeży zapach.
Seche Vite miniatura. Bardzo dobry top, ale zgęstniał super szybko, nie sądzę żebym kupiła ponownie.
Balsam do ust eos służył mi bardzo długo i świetnie się spisywał.
Mascara L'oreal wingcośtam, mająca imitować skrzydło motyla. Beznadziejna. Szybko wyschła, kruszyła się i łatwo rozmazywała. szczoteczka też szału nie robiła. Nie polecam
Lakier do paznokci eveline, przyjemny kolor, gorzej z trwałością.
Perfumy pure blanca, lubię ten zapach. Raz na jakiś czas do niego wracam.
Szminka mua o nieznanym mi kolorze, bo wszystko się wytarło. szminka była masakryczna, właziła w każde załamanie i nierówno rozkładała się na ustach, bezndzieja.
Żel do brwi  elf. Żel dawał radę, ale szybko zaczął śmierdzieć stęchlizną, musiałam się go pozbyć. Szukam czegoś nowego.
Tusz do rzęs wibo. Dawał efekt naprawdę mocnych rzęs, ale baaardzo mocno się kleił i szczoteczka nabierała dużo produktu. Zdecydowanie nie każdemu przypadnie do gustu, moim zdaniem był całkiem ok.

Ufff to już wszystko. Naprawdę jestem z siebie dumna jeśli chodzi o to denko, udało mi się też pozbyć kilku rzeczy z kolorówki. Oby tak dalej a osiągnę swój plan pozbycia się zapasów:)

Mam też ogromną prośbę do Was.Szukam jakiegoś naprawdę dobrego, mocno nawilżającego kremu do stóp oraz trwałego przeźroczystego żelu do brwi. Możecie mi coś polecić? Będę wdzięczna:)

New in, luty i marzec 2015

$
0
0
Zakupy..któż z nas nie lubi sobie czasem sprawić czegoś nowego? Ten dreszczyk emocji, kiedy dumnie niesiemy do domu wywalczoną w drogerii, NIEOTWIERANĄ wcześniej mascarę (coraz częściej taka nieotwierana mascara jest jak święty graal), kolejny dreszczyk emocji pojawia się kiedy po jakimś czasie sprawdzamy stan konta. 
Cóż, ja bez adrenaliny żyć nie mogę i znowu popełniłam zakupy. Nie mam na to żadnego usprawiedliwienia, no dobra coś by się znalazło, ale chyba czas przestać się oszukiwać, zupełny minimalizm kosmetyczny jest chyba nie dla mnie. Chociaż wizja przeprowadzki z milionem odżywek też nie jest dla mnie przyjemną opcją. Będę nad sobą pracować. Tymczasem lecę, pędzę żeby Wam pokazać, co wpadło w moje łapki przez ostatnie dwa miesiące. I proszę zwróćcie uwagę na to, że to prawie 60 dni, nie poszłam raz do sklepu i nie kupiłam wszystkiego na raz. Dziękuję.
Babydream balsam do kąpieli dla kobiet w ciąży. Bardzo lubię ten produkt i raz na jakiś czas do niego wracam. Swoją mój pierwszy post na blogu dotyczył właśnie tego kosmetyku. KLIK

Kulka Vichy znalazła się w ulubieńcach jeszcze w zeszłym roku KLIK zapowiadałam tam, że na pewno będę ją kupować regularnie, nie byłam gołosłowna.

Kochana Kawaii Maniac wypatrzyła mi takie oto  azjatyckie maski w biedronce! Szok i niedowierzanie! Maski w płacie, idealna opcja dla lenia takiego jak ja.

Od tej samej Kawaii dostałam też koreański podkład. Tak idealnie jasny, że aż szkoda go używać. Jeśli jesteście córkami młynarza to zainteresujcie się tymi kosmetykami!

Skończył mi się płyn micelarny i dla odmiany postawiłam na dwufazówkę z nowej serii ziaji. Baaaardzo dawno nie miałam dwufazy i byłam ciekawa jak ta się spisze.

Chyba jeszcze w lutym w hebe była słynna promocja 1+1za grosz. Wtedy to w me ręce wpadł słynny good to go i nowy lakier z essie, wiadomo lakierów nigdy za dużo.

Wyżej pokazane kosmetyki ma moja mama i zawsze jak jestem u rodziców to moje włosy wyglądają dobrze i pięknie pachną. Jest to zdecydowanie sprawka olejku gliss kur, który dorwałam w cenie na do widzenia w rossmaniie i szamponu elseve. Przysięgam, jestem uzależniona od zapachu tego produktu i zdaję sobie sprawę z gównianego składu. Tym razem mój nos wygrał to starcie.

Pokończyły się na raz wszystkie produkty do kąpieli, wiedziałam że potrzebuję olejku do kąpieli z mango, ja po prostu kocham mango! Powiem też szczerze, że szłam po żel pod prysznic z lirene brzoskwiniowy deser, ale promocyjna cena dove mnie skusiła, też pięknie pachnie i bardzo go lubię.

Razem z przyjaciółkami zdecydowałyśmy się na przetestowanie kultowego już korektora Lasting Perfection firmy collection, w końcu jest hitem you tuba.

Od Jakuba na dzień kobiet dostałam C-THRU zielone. Mówcie co chcecie, ale dla mnie to najpiękniejszy zapach ever! Mój ulubiony i zawsze jak jestem w rosmannie to go obwąchuję.

W takich chwilach jak ta myślę, że ja to chyba jestem dobrym człowiekiem, skoro moi przyjaciele chcą robić mi takie prezenty<3 Jestem uzależniona od żeli antybakteryjnych z BBW, ich balsamy naprawdę lubię, a mgiełki nigdy nie miałam. Prawie się popłakałam ze szczęścia jak dostałam takie dary losu.

Jechałam na weekend do Wrocławia i potrzebowałam zabrać ze sobą jak najmniej (pociąg) kupiłam więc w netto wilgotne już płatki do demakijażu oczu, jakieś groszowe sprawy, a skład nie jest taki zły:)



Kawaii Maniac (tak znowu ona!) pokazała mi jakiś post, gdzie pewna blogerka (zabijcie mnie, nie pamiętam kto) twierdziła, iż ta gąbeczka jest lepsza od sławnego beauty blendera. Oryginału nie miałam, ale mój Glam Sponge już się raczej do niczego nie nadaje więc chętnie sięgnęłam po nowość za jakieś 15,90zł



Jakiś czas temu na swoim facebooku KLIK pytałam o dobry krem nawilżający na dzień, po głowie chodził mi nuxe. Z pomocą przyszła mi KASIA która poleciła ten konkretny. Dodatkowo skorzystałam z promocji w SP -40% na kremy do twarzy i dostałam go w całkiem spoko cenie.

Przy okazji następnej promocji w SP -40% na poszczególne marki, skusiłam się na tonik z tołpy białe kwiaty, bardzo dobry skład i sama też słyszałam o nim dużo dobrego.

W związku z tym, że moje zakupy przekroczyły 35zł, mogłam za 9zł capnąć peeling enzymatyczny z dermiki...no to capnęłam.

Kilka zdań wyżej wspomniałam,że byłam we Wrocławiu. Nie byłabym sobą gdybym nie wlazła do The Body Shop. Odżywka bananowa była na mojej liście chyba od początku włosomaniactwa, niestety nie miałam do niej dostępu. Jestem bardzo ciekawa jak się spisze w porównaniu ze scandiciem bananowym. Żeby było turbo owocowo dobrałam sobie też szampon.

 Wiem, że przed chwilą był tonik z tołpy, a ja tu wyskakuję z tonikiem z Ziaji. Pomyślałam jednak, że na blogowe potrzeby przetestuję całą serię liście zielonej oliwki. Tonik z tołpy zawiozę sobie po prostu do rodziców;)


Skończył mi się peeling do ciała i skusiłam się na jakąś nowość od bielendy, bardzo dobry skład! Wydaje mi się, że niessia25 wspominała o nim w swoich ulubieńcach marca.

Moja ukochana mascara z bourjois dobija dna, chciałam kupić drugie opakowanie, ale...w SP było -40% na markę MaxFactor, postanowiłam wypróbować kultową chyba false lash effect, bo w normalnej cenie chyba nigdy bym jej nie wzięła.


Ufff...tym oto sposobem są to całe moje zakupy, zaopatrzyłam się jeszcze pewnie w lactacyd i batiste, ale to jest u mnie tak często, że nie widzę sensu fotografowania tych kosmetyków. Jak już wspominałam na początku, są to zakupy z dwóch miesięcy, część z tych rzeczy dostałam, część mi się zwyczajnie pokończyła, a część...no cóż chwila słabości;) Trzymam za siebie kciuki żeby w kwietniu było lepiej! Dajcie znać co Wy dorwałyście ciekawego w ostatnim czasie.

P.S.
Czy Wy też słyszałyście, że pod koniec kwietnia ma być -40% w Rossmannie;>?

Przecinamy Glam Sponge! Jak wygląda gąbka po kilku miesiącach użytkowania?

$
0
0
Witajcie kochane i kochani!

Prawie dwa lata temu "odkryłam" (a tak naprawdę dorosłam do...) nakładanie podkładu gąbką, wcześniej myślałam...w sumie to nie wiem co myślałam, używałam palców/pędzla i tyle, jajo po prostu nie wchodziło w grę. Kiedy jednak u siostry w TJ Maxx dorwałam jakąś gąbeczkę za 2$ postanowiłam spróbować, przecież wiele nie tracę, a już wtedy słyszałam ochy i achy na temat słynnego jajeczka beauty blender (sama nigdy go nie miałam, ale przyznaję że chodzi mi po głowie, przecież jest taki różowy<3) i przepadłam. Od tego momentu zwyczajnie nie lubię nakładać podkładu palcami, a pędzlem mam wrażenie, że osiągam dziwny efekt. 
Gąbeczki mają jednak to do siebie, że nie będą z nami żyły latami niczym dobrze zadbane pędzle, trzeba je częściej wymieniać. Dlatego też w TYM poście wspominałam, że w grudniu dostałam gąbeczkę Glam Sponge (plus dwa pędzle), czyli produkt słynnej YouTuberki Hani.
Tak oto wyglądało jajeczko jak było nowe, a zdjęcie robione pralką w czasie wirowania chyba. Muszę powiedzieć, że pozytywnie zaskoczyło mnie to jak mięciutkie ono jest i przyjemne w dotyku. Po namoczeniu zwiększało swoją objętość i stawało się bardzo plastyczne. Zdarzało się, że je zgniatałam, a ono potrzebowało dłużej chwili, żeby wrócić do swojego normalnego kształtu. Było to dosyć problematyczne, kiedy nałożyłam już podkład i spiczastą końcówką chciałam rozprowadzić korektor, a ona pod naciskiem palców przestawała być taka spiczasta tylko raczej stawała się dziwnie spłaszczona. Po praniu też często musiałam w dłoniach na nowo uformować kształt jajka. Niemniej jednak przymykałam na to oko, bo miękkość tej gąbeczki sprawiała, że podkład nakładało się naprawdę przyjemnie!
Słyszałam opinie, że taka gąbka "zjada" mniej podkładu niż np pędzel. Cóż w przypadku glam sponge ciężko mi się zgodzić. Po pierwsze zdarzało mi się wylewać więcej produktu z butelki bo czułam niedosyt, a muszę zaznaczyć, że w tym czasie moja cera bardzo się poprawiła i przeszłam na lżejsze krycie (wiem, że krycie może zależeć od specyfikacji gąbki, kiedy ja kupowałam swoją, do wyboru była tylko ta jedna wersja). Poza tym kiedy prałam gąbkę z zewnątrz była już czysta, ale ciągle wypływał z niej podkład, musiałam ją prać dobre pięć minut. Po którymś praniu zaczęłam wyczuwać pod palcami dziwną jakby kulkę w gąbce, taką nawet twardawą. To, plus ciągle wypływająca woda zabarwiona w kolorze podkładu zasiało we mnie ziarno niepokoju "a co jeśli w mojej gąbce gnije podkład w środku?" nie oszukujmy się, te gąbki są właściwie permanentnie wilgotne.
Dlatego też kiedy nadarzyła się okazja wymiany gąbki na inną, szybko tego dokonałam. Swoją drogą po 4 miesiącach używania, gąbka nie była już taka miękka, stała się wręcz twarda i nieprzyjemna. Przez to, że musiałam ją mocno czyścić, żeby wypłukać cały podkład, porobiły się w niej też dziury.
P.S.
Wiem, że moje paznokcie wołają o pomstę do nieba, ale to był dzień porządków wiosennych i zaraz potem je przemalowałam, wybaczcie;)



Po 4 miesiącach gąbka ostro straciła na kolorze, ale to jest raczej normalne. Dodam tylko, że nigdy nie odbiła mi na czarno na twarzy. Jak teraz patrzę na te zdjęcia, to stwierdzam, że wcale nie była taka podziurawiona (mam w głowie to jak bardzo ją maltretowałam wymywając podkład).
Dobra, ale bez żartów, bo tu się robi 3km posta, a ja jeszcze nie chwyciłam za nożyczki i nie przecięłam gąbasi! <muzyka wprowadzająca napięcie>



Okazało się, że ta kulka którą czułam, to było źle wypłukane mydło, czyli w sumie sama byłam sobie winna. A w samej gąbeczce nie było ani grama podkładu! Jestem naprawdę mile zaskoczona, bo z ręką na sercu mogę powiedzieć, że przez ostatnie cztery miesiące używałam jej codziennie i naprawdę ją męczyłam momentami.

Podsumowując: glam sponge to wydatek około 20 zł. Czy warto? Myślę, że tak. Jest to ciekawa nowość dla mnie i powiem szczerze, że chciałam zamawiać kolejną gąbkę na stronie sklepu, ale w ręce wpadła mi ta z YR, na pewno za kilka miesięcy je porównam ze sobą. Gąbkę możecie kupić w glam-shop i tylko tam (no chyba, że ktoś już rozprowadza na allegro, nie sprawdzałam tego). Miałyście do czynienia z glam sponge? Jeśli tak to dajcie znać jakie są wasze doświadczenia i przemyślenia na temat tej gąbki, jak długo z Wami wytrzymała? A może znacie inne świetne gąbki warte wypróbowania? Dajcie znać koniecznie!

Co zabieram ze sobą na wyjazd, kolorówka.

$
0
0
Jestem bardzo ciekawa czy jeszcze jesteście w fazie świąt i obżarstwa, czy może już wielka panika i odchudzanie się? Ja siedzę na dwóch stołkach jednocześnie, niestety. Pozwoliłam sobie na ciut dłuższe wolne i jeszcze ciągle jestem u rodziców wyjadając im zapasy żywnościowe z lodówki (nawet pisząc tego posta delektuję się rożkiem o smaku jagodowym), ale jutro wracam do siebie i już z tyłu głowy mi świta paniczna myśl, że trzeba coś zrobić z tym wszystkim co zjadłam w ciągu ostatnich kilku dni. Ale ja dzisiaj nie o diecie i zbędnych kilogramach, chciałam Wam dzisiaj pokazać co pakuję ze sobą na wyjazd do domu. Będzie to tylko kolorówka (bez pędzli), ponieważ pielęgnacji praktycznie ze sobą nie wożę, większość rzeczy, których potrzebuję mam w domu. Post o tym co ze sobą zabieram pojawił się już kiedyś na blogu, ale to było dawno (dokładnie w 2013r) i jak teraz na niego patrzę to widzę, że był tego dosłownie ogrom! KLIKże też chciało mi się to nosić, teraz mam piękną walizkę na kółkach a i tak nie chce mi się brać za dużo. Jakbym mogła to wzięłabym tylko korektor i tusz do rzęs (tzn. mogę tak zrobić, nikt mi pistoletu nie trzyma przy skroni i nie każe ładować reszty kosmetyków), jednak miałam w głowie fakt, że wyjeżdżam na święta i będę się spotykać z wieloma ludźmi, wiedziałam że pójdziemy z Jakubem na imprezę, wiedziałam też, że będę bardzo mało spała i coś będzie musiało zakamuflować moje zmęczenie. Właśnie dlatego postawiłam na pełny makijaż.

Wszystkie moje kosmetyki kolorowe mieszczą się w małą kosmetyczkę marki clinique, którą chyba kiedyś wygrałam w jakimś rozdaniu, nie pamiętam. Bardzo ją lubię i niestety jest już trochę znoszona, a szkoda. Oto co kryje w środku moja mała przyjaciółka w motylki.
Wspominałam już, że na pewno będę nie wyspana, potrzebowałam więc dobrego krycia pod oczami. Świetnie sprawdza mi się do tego korektor z collection. Podkład innisfree wzięłam dlatego, że ma małe opakowanie, nie chciałam taszczyć ze sobą szklanego DW z Estee Lauder. Muszę przyznać, że podkład spisał się naprawdę przyzwoicie.



Podkład nałożony rano musiał wytrzymać na mojej twarzy calutki dzień, a  że mam cerę tłustą to potrzebowałam porządnego pudru, zainwestowałam więc trochę większe (jak dla mnie) pieniądze w puder smashbox i w sumie nie żałuję, biorę go ze sobą na wszystkie moje wyjazdy.

Bardzo próbuję dobić do całkowitego dna z moim brązerem z paese, ale on służy raczej do ocieplania twarzy niż do konkretnego konturowania, na które nabrałam ostatnio ochoty. Dlatego do domu pojechał ze mną puder do konturowania z inglota o numerze 505. Wiedziałam też, że nie będę brała ze sobą rozświetlacza, więc spakowałam brzoskwiniowy puder ze złotymi drobinkami. Puder jest z firmy elf i przyjechał ze mną ze stanów, bardzo lubię jego kolor, ale na co dzień nie jestem fanem drobin.

Spakowałam też trzy kredki. Brow artist z L'oreal którą uwielbiam! Jest świetna, ma dodatkowo szczoteczkę i wosk. Naprawdę musicie się nią zainteresować. Cielista kredka z my secret też wskoczyła do kosmetyczki a zaraz za nią khol z max factor, w razie gdybym robiła ciemniejsze oko.

Jakiś czas temu wróciła mi ostra faza na kreski, robię je prawie codziennie, dlatego eyeliner z maybelline musiał ze mną pojechać. Bez wytuszowanych rzęs nie wyjdę z domu, niedawno kupiłam mascarę firmy max factor false lash effect i to ona pojechała ze mną na święta

Słodki balsam do ust mam zawsze przy sobie, nie wyobrażam sobie opuścić bez niego mieszkania.
Szminka z Avonu ma dosyć mocny czerwony kolor, ale można go stopniować, co bardzo mi odpowiada, do tego nie wysusza ust. Moja jedyna MACówka jeśli chodzi o szminki, angel, wzięłam ją jakbym stawiała na delikatne usta.

Zawsze jak gdzieś jadę to staram się zabrać ze sobą jedną paletę, którą mogę zrobić wszystko. Zarówno makijaż dzienny, jak i ten na wieczór. Z reguły jeździła ze mną moja paletka z inglota, tym razem postawiłam na chocolate bar, bo chciałam popróbować różnych kolorów. Nie zawiodła mnie.
Jak cienie to i baza, dla mnie to są nieodłączne elementy. Pisałam recenzję bazy lumene, jeśli jesteście zainteresowane to zapraszam Was TU

I to już wszystko co pojechało ze mną do domu. Teraz pojawia się pytanie, czy wszystko było mi potrzebne? Nie. Nie skorzystałam ani razu z cielistej kredki i szminki z MAC, kredka z Max factor na upartego też mogła zostać w Poznaniu. Jednak resztę dość mocno eksploatowałam przez czas mojego pobytu u rodziców i muszę przyznać, że ten zestaw bardzo się u mnie sprawdził. Jestem ciekawa czy Waszym zdaniem zabrałam ze sobą dużo/mało czy może w sam raz? Co Wy pakujecie ze sobą na wyjazdy z domu? Na koniec jeszcze zbiorowe zdjęcie mojego podróżnego zestawu.

Całuję Was gorąco!

Trzy kremy BB. Czy cena zawsze świadczy o jakości?

$
0
0
Cześć!

Od kiedy świat zalała fala azjatyckich kremów BB, wiedziałam że muszę się w jakiś zaopatrzyć. Naczytałam się ochów i achów, z każdą chwilą pragnęłam tego cudu w tubce coraz bardziej. 
Tak się okazało, że koleżanka jakiś czas pracowała w douglas i sprezentowała mi krem BB z clinique. Byłam po prostu zachwycona. Wiedziałam, że sama nie kupiłabym sobie tak drogiego kremu BB (zależnie od źródła od 120 do 150zł), po prostu wolę zainwestować w dobrze kryjący podkład, dlatego kiedy go dostałam, byłam calutka w skowronkach. Niedługo później odbyło się spotkanie blogerek w Gorzowie Wlkp, gdzie otrzymałam iście azjatycki krem BB (link do dobroci ze spotkania TU). Kiedy w moim posiadaniu znalazły się dwa, różne w sumie, kosmetyki tego samego typu, w mojej głowie narodził się pomysł, aby porównać ze sobą trzy różne rodzaje tych kremów. Potruptałam dziarsko do drogerii i zakupiłam krem BB z Maybeline, akurat był w jakiejś promocji, zapłaciłam za niego jakieś 17zł.

 Mamy więc do porównania trzy kremy BB, z różnych półek cenowych. 
Clinique, który myślę, że można nazwać marką selektywną, za ok 140zł
EcoleLucy, azjatycki krem BB za ok 100zł
No i drogeryjny Maybelline Dream Pure BB to cery tłustej, za który zapłaciłam mniej niż 20 zł. Jak się sprawdziły? Który z nich okazał się najlepszy? Zapraszam do dalszego czytania:)


Kosmetyk marki Clinique, miałam związane z nim ogromne nadzieje, nie ukrywam postawiłam wysoko poprzeczkę w związku z jego ceną. Zawiera w sobie SPF 30, co moim zdaniem jest całkiem przyzwoite. Opakowanie klasyczne, typowe dla marki mogłabym powiedzieć. Krem absolutnie mnie nie zapchał i nie spowodował wielkiej wizyty nieproszonych gości. Jedak to jak on koszmarnie podkreśla rozszerzone pory to się nie dzieje! O ile mi się dobrze wydaje, to ten krem powinien mieć w sobie jakieś sylikony, żeby skórę wygładzić. W przypadki clinique tak nie jest, tzn może i są sylikony w składzie, ale kosmetyk podkreśla każdą nierówność skóry. Do tego jest tak bardzo różowy, totalnie nie dla mnie. Zawsze się odznaczał. No i zaczynał się paskudnie świecić już po jakichś dwóch godzinach. Muszę przyznać, że clinique zawiódł mnie na całej linii. Nie mogę sobie teraz nawet przypomnieć ani jednej jego zalety! Szkoda, musieliśmy się rozstać.


Ecole Lucy to cena ok 100zł za 50 ml, kosmetyk zawiera SPF 37 PA++. Z opakowania niewiele możemy się dowiedzieć, same krzaczki, co w sumie nie dziwi. Ten krem dużo lepiej się rozprowadzał po twarzy niż wyżej wspomniany Clinique, nie podkreśla rozszerzonych porów i nie jest aż tak różowy. Powiem więcej, wygląda na bardzo siny po wydobyciu go z opakowania. Na twarzy nie odcina się, ale ciągle nie jest to mój wymarzony kolor. Bardzo się cieszę, że dane było mi spróbować azjatyckiego kremu BB. Ten na pewno z czasem wykończę, ale nie jest to mój ulubiony produkt i raczej do niego nie wrócę. Zarówno ten, jak i clinique nie zastygają na twarzy. Trzeba więc uważać, żeby nie dotykać twarzy, bo kosmetyki mogą się łatwo po niej przemieszczać.


 Kosmetyk, który kupiłam jako ostatni. Dream Pure BB z Maybelline. Specjalnie czaiłam się na jakiś tani krem, żeby nie wydać za dużo, niestety ale po tych dwóch poprzednich nie poczułam mięty do tego typu kosmetyków. Ten tutaj cudak jest zupełnie inny. Jego konsystencja, w porównaniu do dwóch droższych braci, jest bardzo lejąca. Przez co łatwiej go nałożyć na twarz i jest bardzo lekki. Przyjemny kolor, zdecydowanie nie jest różowy, powiedziałabym nawet że to mój kolor! Dużo mniejszy filtr niż pozostałe dwa kremy, ale dla mnie to nie jest jakiś wielki problem. Muszę przyznać, że tak jak Clinique bardzo źle mnie zakoczył, tak tutaj było jedno wielkie wow! Uważam, że jest to idealny, lekki, krem BB na lato. Świetnie się sprawdza. Od jakichś dwóch miesięcy tylko jego używam na twarz (jeśli w ogóle coś nakładam, ostatnio jestem leniem). Naprawdę za tak groszowe sprawy to serdecznie Wam polecam. Totalne zaskoczenie tego roku!


I na koniec mam dla Was jeszcze swatche. Od góry: clinique, ecole lucy i maybelline


Tutaj łatwo zobaczyć różnicę w kolorze i konsystencji tych produktów. No Clinique to ja bym chyba mogła używać jako różu do policzków.

Miałyście te kremy BB? Co o nich sądzicie? A może to w ogóle nie są kosmetyki dla Was?

Filmowa niedziela #10

$
0
0
Pewnie większość z Was wie, że w grudniu wychodzi kolejna część gwiezdnych wojen. Dla fanów to nie lada gratka, ale też stres, czy Disney dorówna Lucasowi, czy może spieprzy sprawę po całości. Pożyjemy zobaczymy, u nas w domu Kuba zażyczył sobie nadrabianie wszystkich części, cóż muszę się czasem dostosować;) Ale dziś nie o gwiezdnych wojnach, dziś o kilku innych filmach.

Hanami Kwiat Wiśni (2008)
Bardzo smutny film. Żona głównego bohatera umiera, po jej śmierci on staje się ciężarem dla wiecznie zajętych dzieci, postawia więc poznać pasję swojej żony. Sprzedaje więc wszystko co ma, poza strojem swojej żony i wyrusza do Japoni, by bliżej poznać swoją zmarłą żonę. Jak już wspomniałam film jest naprawdę smutny i zmusza do zatrzymania się na chwilę i zastanowienia, jednak forma nie do końca mi odpowiada. Czegoś mi brak w tym filmie, ja już do niego nie wrócę.

Więzień nienawiści (1998)
Edward Norton<3 Edward Norton <3 i jeszcze trochę Edwarda Nortona <3 grającego byłego neonazistę, który po wyjściu z więzienia usilnie przekonuje brata, by ten się w niego nie zmieniał. To jest z kolei film, który na bardzo długo zostaje w naszej głowie. Mi on zrobił lekką galaretkę z mózgu, przeżywałam go kilka dobrych dni. Film porusza problem nietolerancji, ale w inny sposób niż przyzwyczaiła nas kultura. Nie ma tu jasnego podziału na dobro i zło, każdy ma swoje za uszami. Widać jak nakręca się spirala nienawiści pomiędzy różnymi grupami rasowymi. Naprawdę szczerze polecam ten film, nie jest to arcydzieło kinematografii, ale uważam że każdy powinien obejrzeć film Tony'ego Kaye.


Skazani na Shawshank (1994)
 No to jest klasyka gatunku! Mam nadzieję, że każdy oglądał ten film, ostatnio zresztą leciał w telewizji. Film powstał na podstawie książki Stephena Kinga i został wyreżyserowany przez Franka Darabonta (on sam wyreżyserował też Zieloną Milę). Opowiada on historię niesłusznie skazanego na dożywocie bankiera. Musi on odnaleźć się w brutalnym, więziennym świecie. Film dosłownie wywołuje ciarki na plecach. Dla mnie jest to historia z najwyższej półki. To nie jest produkcja w trakcie której pójdziecie sobie zrobić kawkę, oj nie, nie da się oderwać wzroku od telewizora. Naprawdę, o skazanych można by pisać i pisać, ale po co? Jeśli ktoś jeszcze nie widział tego filmu to KONIECZNIE musi to nadrobić.


Co Wy ostatnio widziałyście? Znacie te filmy, o których dziś powiedziałam? Jakie jest Wasze zdanie na ich temat? 

Miłej niedzieli:)

New in kwiecień 2015

$
0
0
Na początku każdego miesiąca mówię, że tym razem nic sobie nie kupię i....jeszcze mi się to nie udało. Czas skończyć się oszukiwać chyba;) Muszę jednak przyznać, że powoli idzie mi coraz lepiej. Staram się raczej inwestować w lepsze rzeczy, które posłużą mi na dłużej, niż kupować miliony bubli. Nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi mi o to, że tylko drogie rzeczy są dobre, ale na niektórych produktach już się przejechałam i wiem, że czasami warto trochę zainwestować;) A tymczasem pokazuję co wpadło w moje oko w kwietniu.

 Ostatnio wzięłam się za wymianę moich pędzli, robię to co prawda stopniowo, ale cały czas do przodu. Znowu postawiłam na pędzel marki Glam Brush, korzystając z faktu, że moja przyjaciółka też tam zamawiała, podzieliłyśmy się kosztami przesyłki, a ja stałam się właścicielką dość znanego modelu T13, póki co jestem bardzo zadowolona:)

Kwiecień zdecydowanie należał do Rossmanna i jego promocji -49% na kolorówkę. Swoją drogą zaraz -40% na pielęgnację. Ja w tym roku nie szalałam, Skusiłam się na słynny rozświetlacz wibo diamond illuminator.

Do rozietlacza wzięłam też korektor z L'oreal, który już wcześniej testowałam za sprawą mojej przyjaciółki Marty. Korektor na razie czeka, aż zużyję słynny collection.

Poza Rossmannem dużą promocję zrobiła też Sephora. Korzystając z 40% rabatu zaopatrzyłam się w najnowszy tusz marki i skośny pędzelek, niby do brwi, ale ja go używam jako do eyelinera.



Wykończyłam micel z green pharmacy i poszłam do sklepu po słynnego garniera, a wyszłam z bielendą. #logika przyjemny skład i zapach. Może będzie między nami chemia;)


Wspominałam kiedyś, że chcę zrecenzować kosmetyki ziaji z serii liście zielonej oliwki, w związku z tym kupiłam trochę maseczek oczyszczających do przetestowania.


Miesiącami szukałam jakiegoś drogeryjnego żelu do brwi, bezbarwnego. Moje poszukiwania spełzły na niczym. W końcu pokusiłam się na brow set z MACa, do tego zużyłam już dwie szminki, więc pozwoliłam sobie na zakup nowej, wymarzonej plumful. Jestem z tych zakupów bardzo zadowolona, a za pomoc w ich realizacji dziękuję Kasi

Od tej samej Kasi dobrej duszy dostałam puder brązujący z essence i zestaw korektoro-rozświetlaczy z gosha. Dziękuję:*

No i to już wszystkie moje kwietniowe nowości, wpadło Wam coś w oko? Wy się zaopatrzyłyście jakoś porządnie w kwietniu? Życzę Wam miłego dnia, a sama uciekam na egzamin, trzymajcie kciuki:)

Buble, kosmetyki które mnie rozczarowały #1

$
0
0
"Życie jest jak pudełko czekoladek...nigdy nie wiesz co się trafi" tak mawiał, znany (chyba wszystkim) Forrest Gump, a właściwie jego mama (swoją drogą, dwa słowa o Forresie wyklepałam TU ). Nie sposób się z tym cytatem nie zgodzić, co więcej,  z każdym dniem uświadamiamy sobie, że dotyka on różnych części naszego życia. Dziś będzie o kosmetykach, kupionych, otrzymanych. Takich, które miały być perełkami, a okazały się...cóż powiedzmy, że w tej małży perły nie było. Mimo, iż teraz praktycznie każdy ma dostęp do opinii konsumenckich na wizażu, na youtube i blogach jest PEŁNO recenzji praktycznie każdego kosmetyku, to czasem trafia nam się gniot. Dziś chciałabym przedstawić Wam kilka moich typów, na całe szczęście nie ma ich dużo. Wiadomo, co skóra to upodobania, więc fakt iż coś nie sprawdziło się u mnie, nie oznacza, że będzie też złe dla Was. 
Clinique BB cream. Pisałam o nim niedawno, w poście porównującym trzy kremy BB, KLIK Niestety kolor zupełnie nietrafiony, podkreślał pory, szybko się ścierał. Totalnie nie był wart swojej ceny. Oddałam go mojej koleżance i mam nadzieję, że jej służy dobrze bo dla mnie nadawał się tylko do kosza. Posiadaczki cery mieszanej w kierunku tłustej...unikajcie go. 

Szminka Accesorize w kolorze vintage rose. Nie było w sklepie testera, a kolor na pudełku zupełnie nie przypomina tego co tu widzicie. Swatche możecie zobaczyć TU I nie chodzi mi nawet o to, że kolor jest zły, ale ja po prostu nie mogę znieść takiej perły na ustach (na paznokciach zresztą też nie znoszę). Produkt sam w sobie jest całkiem ok, w przeliczeniu jakość - cena (nie pamiętam ile dokładnie, ale na pewno mniej niż 10zł w pepco) to jest spoko. Niestety nie trafiłam z kolorem. Szminka znalazła nowy dom.

Evree olejek essential Oils. Kupiłam go w super pharm na promocji jeszcze zanim internet zalała fala pozytywnych recenzji na temat tych olejków. Ja mam olejek rekonstruktor, wiem że jest też różany, ale na razie nie mam ochoty po niego sięgać. Zaraz jak go powąchałam to poczułam znajomy zapach, nie wiedziałam czemu, ale od razu skojarzył mi się z moim pobytem w USA. Po jakimś czasie ogarnęłam o co chodzi...moja siostra miała tak pachnący środek do czyszczenia toalet. Ja mam bardzo czuły nos i ten zapach już mnie zniechęcił. Napisane jest, że olejek można stosować na dzień i na noc, no nie wiem, ja nakładałam go tylko na noc i on właściwie w ogóle się nie wchłania, rano musiałam jeszcze zmywać jego delikatną powłoczkę, o ile w ciągu nocy nie wytarłam jej w poduszkę). Przyznaję, że skład ma całkiem fajny, ale dla mnie ten olejek robi jedno wielkie nic. Wielkie rozczarowanie, pokładałam w nim duże nadzieje. 

Suchy szampon z biedronki. FATALNY dozownik, istna masakra. No i to nie jest suchy szampon, to jest powietrze w sprayu, nie żartuję. Produkt nie robi nic, zero, null! Nie kosztował dużo, ale były to wyrzucone pieniądze. Unikajcie go.

Rimmel baza stay matte. Hmmm...no cóż, ta baza robi nic. Podobnie jak poprzednik. Tzn, na chwile matuje, ale nie powiedziałabym, że jest to baza matująca, tak samo jak nie przedłuża jakoś fenomenalnie trwałości makijażu. Czuję jakbym nie nałożyła żadnej bazy. Znowu pieniądze wyrzucone w błoto.
No i na koniec super sławne BabyLips z Maybelline. Czy ktoś może mi wytłumaczyć fenomen tych produktów? Skład beznadziejny, absolutnie nie nawilża i nie pielęgnuje ust, wręcz je obsusza. Zostawia parafinową warstwę, która się nie wchłania. Do tego to miało niby pachnieć mango. Nigdy w życiu. Jak dla mnie to po prostu śmierdzi chemią i smakuje koszmarnie. Ble, ble, ble. Nie polecam.

To są już wszystkie moje buble na ten moment. Dajcie znać czy miałyście te kosmetyki, jakie jest Wasze zdanie na ich temat. A może macie jakieś inne buble to koniecznie o nich alarmujcie!

Miłej niedzieli:)

Mój portfel ma dobrą dietę, czyli znowu zakupy.

$
0
0
Zdaję sobie sprawę, że na tę chwilę na blogu nie dzieje się nic ciekawego poza zakupami czy denkiem, cóż pochłonęła mnie magisterka, a ja nie chciałam zupełnie zarzucać bloga, nie miałam weny na recenzje, czy głębsze przemyślenia kosmetyczne. Teraz na szczęście pracę oddałam już promotorce, czekam tylko na obronę:) trzymajcie kciuki!
Przechodząc do meritum, magisterka się sama nie napisała, na posty raczej czasu nie było, ale na zakupy...no cóż zakupy to zupełnie co innego;) Dziś chciałam Wam zaprezentować co nowego wpadło w moje ręce w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, część rzeczy zakupiłam bo ich zamienniki się skończyły, na część skusiły mnie pozytywne recenzje, a część po prostu dostałam, zdarza się i tak. Jeśli jesteście ciekawe/ciekawi co to takiego, to zapraszam do scrollowania dalej;)


 Krem pod oczy jest podstawą mojej pielęgnacji, zaraz po dokładnym demakijażu. Nie wyobrażam sobie, żeby takiego kosmetyku mogło u mnie zabraknąć. Nasłuchałam się tyle ochów i achów na temat marki sylveco, że aż musiałam spróbować. Używam go już/dopiero od miesiąca i ciągle czekam na ochy i achy...



 Filtr na twarz to także obowiązek w mojej kosmetyczce. Vichy ideal soleil zagościł u mnie nie po raz pierwszy.


 O odżywce do rzęs Eveline, stosowanej jako baza pod tusz, słyszałam same dobre rzeczy. Jest to typowy zakup poczyniony z kobiecej ciekawości:) Jeśli dobrze mi się spisze to na pewno kupię takową mojej ukochanej siostrze.


 Moje włosy aż krzyczały z tęsknoty za porządnym oczyszczeniem. Postawiłam więc na tani szampon z Joanny, o krótkim, acz konkretnym składzie.


 Batiste to też żadne zaskoczenie w moim wypadku. Ciągle testuję nowe zapachy, ale chyba tęsknię za wersją tropical, inne jakoś średnio mi pasują.


 Kosmostolog u siebie na facebooku informowała, że w aptekach ziko wyprzedają masła do ciała z vichy po całkiem niezłej cenie. Stwierdziłam, że chętnie jedno wypróbuję zanim całkowicie znikną z aptecznych półek. Swoją drogą w ziko miałam niezłą rozmowę z panią ekspedientką, jeśli jesteście ciekawe o co chodziło to serdecznie zapraszam na mojego facebooka KLIK


 Na promocji w Rossmannie zakupiłam żel do mycia twarzy z AVA. Moja skóra ostatnio zaczęła się buntować częstszymi wysypami, więc musiałam ją troszkę przystopować. Żel ma bardzo dobry skład, a nie kosztował dużo. To była dobra inwestycja.


 Potrzebowałam też nowego żelu pod prysznic, już chciałam sięgnąć po sprawdzoną isanę melon i gruszka, ale w oko rzuciła mi się promocja na żel z oliwką pod prysznic z Lirene, bardzo fajne rozwiązanie na upały: żel+oliwka:)



 Na ten cudowny lakier z Bourjois namówiła mnie Kawaii Maniac. Dobra, tak naprawdę nie musiała mnie namawiać, wystarczyło mi go tylko pokazać. Jest cudny, takiego koloru mi brakowało w mojej lakierowej kolekcji.


 No ta mascara to szturmem zgarnęła you tuba i blogsferę. Nie powiem, trochę kusiła, ale dopiero jak zobaczyłam jaki efekt daje na rzęsach mojej przyjaciółki, to wiedziałam, że musi być moja. Jak tylko dostałam SMS, że w Super Pharm jest -40% na tusze do rzęs - pobiegłam (dosłownie) po ten kosmetyk.

Kremowy róż z Makeup Revolution to prezent od wyżej wymienionej już Alicji. Jej nie posłużył za bardzo, a ja po testach byłam nim oczarowana. Już od jakiegoś czasu skłaniam się ku kremowym produktom, zarówno do konturowania jak i przyróżawiania (jest takie słowo?) policzków.

W czerwcu odbyło się także spotkanie blogerek poznańskich, jak zwykle super grono i świetna atmosfera, przyjemny lokal i pyszna kawa. Były też małe podarki. Za to wszystko wielkie dzięki należą się Gosi <3 mamy najsłodszego Kubusia na świecie! Pochwalę się więc co otrzymałyśmy na spotkaniu:

Od firmy AA Oceanic otrzymałyśmy zestaw kosmetyków z ich najnowszej serii z olejkami. Bardzo jestem ciekawa ich działania, na razie czekają w szafce na swoją kolej.


Joko nie szczędziło na różnościach. Przyznaję, że kolorystyka raczej nie moja, jednak bardzo chętnie przetestuję podkład (JASNY! SZOK;)) czy tusz do rzęs. Z firmą Joko jak na razie nie miałam wiele wspólnego.


 Pat&Rub zdobyło serca chyba każdej z nas, pięknym różowym woreczkiem. A co w worku?
Zdzieranie od stóp do głów;) Czyli peeling różany do ust i orzeźwiający scrub do ciała. Dopiero co wykończyłam balsam z tej samej serii zapachowej. Aż żałuję, że nie poczekałam z balsamem, mogłam mieć duo zapachowe;)

I to już wszystko co przywędrowało do mnie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Wpadło Wam coś w oko? Muszę przyznać sama przed sobą, że jak na dwa miesiące to nie ma tego tak dużo. Jestem z siebie całkiem dumna:)

Co powiedziałabym teraz "złotowłosej" sprzed dwóch lat, czyli kilka rad dla początkującej włosomaniaczki.

$
0
0
Ostatnio koleżanka zapytała mnie: "Wzięłam się w końcu za swoje włosy, zaczęłam szukać informacji, powiedz mi tak szczerze...jak Ty to wszystko ogarniasz?". Będę szczera, ciężko było na to odpowiedzieć. Tzn odruchowo rzuciłam coś w tylu "no co Ty opowiadasz, przecież to banalne!", ale potem się nad tym zastanowiłam i faktycznie, życie początkującej włosomaniaczki jest ciężkie. Pamiętam kiedy ja zaczynałam to dosłownie zaczęłam tonąć pod natłokiem informacji, a w konsekwencji pod natłokiem kosmetyków. Czy mi to pomogło? Zdecydowanie nie, moje włosy miały częściej Bad Hair Day niż mają teraz. Postanowiłam więc spisać to co powiedziałabym sobie sprzed dwóch lat (trzech?) lat, mając tę wiedzę co teraz.


1. Dawkuj informacje.

Jak już wspominałam, natłok informacji może nas dosłownie zalać. Ze spokojem, te wszystkie wiadomości zamieszczone już w internecie z pewnością nie uciekną. Nic się nie stanie jeśli w ciągu jednej nocy nie przeczytasz całego bloga jakiejś włosomaniaczki, lub nie sprawdzisz całego internetu po wpisaniu hasła "jak zapuścić włosy" itp. Przyswajaj informacje powoli i zastanów się czy TO wszystko sprawdzi się u Ciebie. A skoro już o sprawdzaniu się mowa:


2. Nie ma złotego środka dla wszystkich.

Tyczy to się nie tylko włosów. Wiedz, że to co sprawdziło się u koleżanek, niekoniecznie będzie idealne dla Ciebie i na odwrót oczywiście;)


3. Parafina, sylikony i SLS Cię nie zabiją.

Chyba każdy, ale to dosłownie każdy na początku swojej włosomaniaczej drogi miał etap odrzucenia parafiny, sylikonów czy SLSów. Spokojnie, to nie jest zło absolutne. Co więcej, wszystkie te substancje są nam jednak potrzebne. Więc zanim wyrzucisz wszystkie odżywki, szampony, żele pod prysznic i kremy...usiądź, napij się kawy, poczytaj różne źródła i sama ustal co jest dla Ciebie najlepsze. Może warto (w niektórych przypadkach) dać parafinie szansę.


4.Nie wszystko na raz.

Zdaję sobie sprawę, że kiedy zaczniemy czytać, zgłębiać wiedzę to będziemy chciały wypróbować wszystkiego. Tak się niestety nie da (tzn. na siłę się da, ale obawiam się, że efekt będzie kiepski). Ja w pewnym momencie zaczęłam gromadzić zapasy kosmetyczne, które zalegały ponad ROK  w mojej szafie zanim w ogóle zaczęłam ich używać! Bez sensu, bo potem część musiałam wyrzucić ze względu na zbliżający się termin ważności. Dlatego nie kupujcie od razu wszystkiego co ma dobry skład, jeszcze zdążycie sobie potestować;) a jeśli chcecie zobaczyć zbiory zalegające u mnie w szafie jeszcze rok temu to zapraszam Was: TU, TU, TU, TU Sama teraz na to spojrzałam i zapłakałam nad swoją ówczesną głupotą.


5. Nie musisz nad włosami spędzać całego dnia;)

Kiedy ja zaczynałam, wydawało mi się, że włosomania pochłonie cały mój czas: maskę na pół godziny pod folię, olej na kilka godzin, mycie OMO, peeling głowy, czesanie do snu, naturalne suszenie. Kiedy czas na życie? Otóż, okazało się, iż dbanie o włosy wcale nie kradnie mi dużo więcej czasu niż dotychczas. Nakładam maskę i idę poćwiczyć, kiedy olejuję włosy to sprzątam dom, oglądam serial, uczę się itp. Co do suszenia...okazuje się, że nie taka suszarka straszna jak ją opisują:) Trzeba jej po prostu używać z głową:) (podobnie jak w punkcie trzecim;)) Nie musisz też codziennie robić sobie SPA dla włosów. A jeśli raz na jakiś czas umyjesz włosy i szybko nałożysz odżywkę, bez masek, olei, wcierek itp. to też świat się nie skończy i nie wyłysiejesz od tego;) 

Myślę, że na tę chwilę pięć rad wystarczy, tak żeby nie utonąć w natłoku informacji:) Następnym razem chciałabym się skupić na tych rzeczach zasłyszanych/wyczytanych w internecie (lub gdziekolwiek indziej) do których warto się stosować. Popełniałyście jakieś błędy jako początkujące włosomaniaczki?

Całuję gorąco:*

Najciekawsze posty innych blogerek cz. 2

$
0
0

Pierwszy post z tej serii pojawił się sto lat temu, a może nawet i później. KLIK Dlaczego druga część najciekawszych postów zaczytanych u innych blogerek pojawia się tak późno? Na pewno nie dlatego, że nic ciekawego nie zostało napisane w sieci przez ten czas. Co to to nie, po prostu moje lenistwo wspinało się co najmniej na Mount Blanc. Jednak odkopałam te posty, które w większości przypadków, pojawiły się w blogsferze już bardzo dawno temu. Myślę jednak, że warto je sobie odświeżyć.

1. Nie matka polka zdradza sekrety na udane małżeństwo, zapraszam tutaj KLIK

2. piękniejestżyć no w ogóle spójrzcie na nazwę, jak się nie zakochać? Co do posta to dla mnie strzał w dziesiątkę, sama korzystam z komunikacji miejskiej na co dzień i zgadzam się z każdym słowem w tym poście!

3. Minimalizm, tak bardzo na topie ostatnio. Można o nim przeczytać już chyba u każdego. Moim zdaniem najlepszy post na ten temat napisała LusterkoEm

4. TheMalutkak przedstawia mini kompendium wiedzy na temat witamin. Polecam serdecznie kilk

5. Jeśli podobnie jak ja macie problem z zadecydowaniem jakim typem kolorystycznym jesteście to zapraszam Was TU 

6. Znowu Lusterko Em i jej przepis na pumpkin spice latte. Jeśli jesteście fankami tego napoju to zajrzyjcie koniecznie.

7. Jeśli lubicie robić zdjęcia, a macie do dyspozycji tylko telefon, to koniecznie zerknijcie na wpis u jest rudo, świetne info o obiektywach do smartfonów KLIK

8. Arcy Joko napisała to, co chyba od dawna każda z nas miała na końcu języka. KLIK

9. Każdy kto boryka się z trądzikiem powinien zajrzeć do Idalii KLIK

10. Hybrydy ostatnio zawładnęły blogsferą, nie ukrywam bardzo mnie one interesują, ale jestem zupełnie zielona w tej kwestii. Po przeczytaniu TEGO posta wiele spraw mi się wyjaśniło:)

Czy Wy przeczytałyście ostatnio coś ciekawego, czym warto się podzielić z innymi?

Wakacyjne denko, cz.1. kolorówka

$
0
0
Jesień wtargnęła do nas tak nagle, kto by się spodziewał? Mam nadzieję, że ta deszczowa aura jednak szybko minie i będę mogła się nacieszyć piękną, złotą jesienią, bo inaczej chandra murowana. Dzisiaj tymczasem przychodzę do Was z pustakami z okresu wakacyjnego. Postanowiłam nie robić comiesięcznego przeglądu śmieci, tylko raczej sezonowo, no chyba że zacznę zużywać jak nienormalna, wtedy takie posty będą pojawiać się częściej;) Okazało się, że w czasie wakacji dna dobiło wiele produktów z kolorówki, a także kilka zapachów. 
Nie wiem czy też tak macie, ale za każdym razem kiedy kończy mi się jakiś kosmetyk do makijażu to z jednej strony czuję żal, iż się rozstajemy, a z drugiej ekscytację że w końcu mogę sobie sprawić coś nowego:)
Bardzo Was proszę, nie myślcie sobie, że ja całe wakacje nic nie robiłam tylko się tapetowałam, większość z tych rzeczy była w użyciu na długo, długo przed latem, teraz po prostu dobiły dna. Dziękuję za Uwagę:)

Bronzer Paese z olejkiem kokosowym miałam już spokojnie ponad dwa lata, znalazł się nawet w lipcowych ulubieńcach sprzed dwóch lat KLIK. Myślę, że dodatek olejku kokosowego, nie jest tylko ściemą, kosmetyk miał bardzo przyjemną, jakby jedwabistą formułę i idealny kolor do ocieplania twarzy dla takich bladziochów jak ja. Gdyby nie chęć próbowania czegoś nowego to na pewno bym do niego wróciła.
Szczerze to nie wiem co mam napisać o różu z GOSH w kolorze 42 melon. Pierwsze opakowanie dostałam od firmy na spotkaniu blogerek lubuskich, różu używałam codziennie, znalazł się nawet w ulubieńcach kwietnia 2013 KLIK. Tak bardzo go pokochałam, że po zużyciu zamówiłam sobie na ezebra drugie opakowanie (to, które właśnie widać na zdjęciu) i to już nie jest ten sam produkt... pigmentacja jest tak słaba, że musiałam dokładać i dokładać aby było cokolwiek widać. Nie wiem czego/kogo to jest wina, ale wielkie rozczarowanie i utracone zaufanie...

Miniatura mascary Clinique totalnie mnie nie zachwyciła, ładnie rozczesywała rzęsy i to wszystko. Jeśli ktoś jest fanem bardzo delikatnego efektu to będzie zadowolony, jednak są o wiele tańsze tusze do rzęs, które robią dokładnie to samo. Nie polecam
Sexy pulp z yves rocher to bardzo dobry tusz, przyjemnie mi się go używało, ale nie zapadł w mojej pamięci tak bardzo żebym musiała do niego wracać. 

Smashbox photo set finishing powder. Genialny produkt dla osób ze skórą mieszaną w stronę tłustej. Nic mi tak dobrze, tak ładnie i tak długo nie trzymało matu. Przy czym nie jest to super płaski i kredowy mat jak np. po pudrze bambusowym, w tym przypadku twarz wygląda po prostu ładnie. Jestem zachwycona tym produktem i na pewno kupię go ponownie.
Rimmel Stay Matte zna chyba każdy, ale to dosłownie każdy. Jak na moje przyzwoity puder, za przyzwoitą cenę, podejrzewam że jeszcze kiedyś do niego wrócę, na razie chcę wypróbować coś innego.

Lakier essie russian roulette przewijał się przez mojego bloga i moje paznokcie już wielokrotnie. Powtórzę się więc: świetny czerwony lakier, schnie w chwilkę, ładnie kryje na paznokciach prezentuje się rewelacyjnie. Z pewnością do niego wrócę.
Z kolei L'oreal w kolorze 303 był ulubieńcem września zeszłego roku KLIK jeśli położy się na ten kolor jakikolwiek top to można go trzymać na paznokciach wieki! Nie żartuję, pisząc tego posta mam go już szósty dzień i wcale nie muszę zmywać. Podoba mi się to, że buteleczka jest taka mała, można spokojnie go zużyć, chociaż pod koniec dramatycznie zgęstniał.
Odżywkę Eveline 8w1 też chyba każdy zna. Jedni kochają, inni nienawidzą. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, ona odratowała moje paznokcie. 

Krem BB z Maybelline jest świetnym produktem za niewielką cenę! Pisałam o nim TU zdecydowanie mój drogeryjny ulubieniec, do którego bardzo chętnie będę wracać.
Bourjois healthy mix to także bardzo znany produkt, który znalazł się w moich ulubieńcach stycznia KLIK Uratował wtedy moją skórę bo bardzo mocnym przesuszeniu. Myślę, że jest to produkt, który większości osób będzie służył. Ja pewnie jeszcze do niego wrócę.
Estee Lauder Double Wear w kolorze 1w2. Niekwestionowany ulubieniec. Kocham ten podkład całym sercem, dla mnie jest to photoshop w płynie. Kolor przyjemnie żółty, świetne krycie, podkład nie do zdarcia, zdecydowanie polecam. Z pewnością do niego wrócę.

Na koniec zapaszki.
Elizebeth arden, ardenbeauty. Mocno konwaliowy zapach. Kiedy go kupowałam, baaaardzo mi odpowiadał, po czasie stał się zwyczajnie ciężki i męczyłam się z nim. Już raczej do siebie nie wrócimy.
Jean Paul Gaultier, Ma Dame. Dostałam od siostry, bardzo słodki zapach, też nie dla każdego. Dostałam go i zużyłam z przyjemnością, ale sama nie sięgnęłabym po niego w sklepie.
C-Thru, zielony. Kocham ten zapach. Po prostu uwielbiam. W tej chwili mam trzecie opakowanie. To śmiesznie tani zapach, ale nosi się go z wielką przyjemnością. Jest świeży, lekko kwiatowy, lekko owocowy, wcale nie pachnie "taniością". Polecam każdemu pójść do rossmanna i obwąchać tester.

To już wszystko z kolorówki co udało mi się zużyć w okresie wakacyjnym, znacie coś z tych produktów? Jak Wam idzie denkowanie produktów do makijażu?

Pierwsze wrażenie: cienie nyx

$
0
0
Posty z serii "pierwsze wrażenie" raczej nie pojawiają się na moim blogu, w sumie sama nie wiem czemu, raczej wolę recenzję po dość konkretnym zużyciu produktu, jednak bądźmy szczerzy, kolorówki wcale nie trzeba tak długo testować żeby się przekonać czy jest miłość czy raczej w drugą stronę.
Cienie nyx dostałam od siostry już dość dawno temu, jednak skończyły w szufladzie i w ogóle ich nie używałam, ponieważ totalnie zakochałam się w swojej palecie too faced chocolate bar. Ostatnio robiąc porządki w kosmetykach natrafiłam na te nyxowe i postanowiłam dać im szansę, ten czas nastał dokładnie dziś:)
Ostrzegam, post będzie dość długi i dość dużo w nim zdjęć, więc może weźcie sobie jakąś herbatę/kawę/drinka wedle uznania;)
Od siostry otrzymałam 5 cieni, wszystkie dość błyszczące/perłowe, nie ma żadnego matu więc w makijażu wspomagałam się moimi wkładami z inglota.  Same cienie są średniej wielkości, opakowanie wydaje się być solidne jak na plastik, ale przy okazji otwiera się łatwo (na inglotowskich paletkach to można sobie czasem połamać paznokcie,  tutaj nie ma opcji).
Aby zaprezentować kolory zrobiłam zdjęcie zarówno z lampą jak i bez, na tych ze sztucznym światłem lepiej widać jak się mienią. 
Zdjęcie bez flesza

Zdjęcie z fleszem
Bardzo podoba mi się to, że cienie nie są sprasowane "na płasko" niby takie nic, ale zawsze fajnie wygląda. 
Pierwszy od lewej cień nosi nazwę white pearl i ta nazwa idealnie oddaje barwę tego cienia. Powiem szczerze, sama bym sobie tego cienia nie kupiła, ale kiedy na niego patrzę, widzę iż idealnie nadaje się do rozświetlenia wewnętrznych kącików oka, bądź jako błyszczący akcent na środek powieki.


Kolejny z kolei jest Aloha, który ma przepiękny kolor, od razu zwróciłam na niego uwagę!

Aloha jest wyjątkowy, ma beżowy kolor, ale jest mocno błyszczący. Zdecydowanie trafia w me gusta, w duszy modliłam się żeby był dobrze napigmentowany i żeby dobrze się z nim pracowało.


Frosted Lilac kolorystycznie to nie moja bajka. Jak nazwa sugeruje, jest to zimny odcień, a ja używam tylko i wyłącznie ciepłych tonacji, tak po prostu mam i lepiej się w tym czuję. Postanowiłam jednak dać mu szansę:)


Sensual! Wow! Nie mogłam się doczekać aż go użyję. Przecież on jest przepiękny i nietypowy, ni to brąz, ni to bordo, ni to fiolet. Mieszanka tego wszystkiego daje wyjątkowy kolor z pięknie mieniącymi się drobinami. Oj przyznaję się bez bicia, po Aloha jest to drugi najpiękniejszy cień w opakowaniu. 
No i został nam ostatni, początkowo wydaje się że czarny, cień - cryptonite.


Tak jak mówię, on tylko wydaje się być czarny. W rzeczywistości jest grafitowy z mnóstwem srebrno-czarnych drobin. Również bardzo ciekawy odcień.

Cienie mają przyjemną konsystencję, określiłabym ją miękką, przyjemnie "maczało" się w nich palce. Kiedy do akcji wkraczał pędzel to troszkę pyliły, ale dramatu nie było. Osypał mi się właściwe tylko bordowy cień przy nakładaniu, a spodziewałam się, że każdy trochę sypnie. To duży plus dla nyxa. Czas na swatche:

Zdjęcie z fleszem

Zdjęcie bez flesza

Zdjęcie tuż przy oknie

Zdecydowanie widoczne staje się, że dwa ciemne cienie mają w sobie drobiny, podczas gdy te trzy jaśniejsze są zupełnie perłowe i błyszczące. Muszę też przyznać, że zimny cień, który na początku skreśliłam, dość dużo zyskuje przy swatchowaniu, natomiast z białą perłą trochę się nagimnastykowałam aby oddać jej kolor. Cień Aloha podoba mi się coraz bardziej. Chciałam użyć w makijażu wszystkich tych cieni więc wybaczcie jeśli ktoś tu ma artystyczną duszę i twierdzi, że kolory do siebie nie pasują, starałam się, żeby to miało ręce i chociaż pół nogi;) Oto efekty:




Sorry, wiem że ssę jeśli chodzi o fotografowanie tapety, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Zdjęcia nie są w ogóle obrabiane (swoją drogą jestem za leniwa na jakąkolwiek obróbkę zdjęć, true story). Co mogę powiedzieć po pierwszym makijażu, 
Aloha piękny, na pewno zostanie ze mną na dłużej, white peral nałożyłam na mokro w kąciki żeby wydobyć błysk, daje radę. Frosted lilac nałożony delikatnie na środek powieki zanikł, ale na dolnej powiece wygląda naprawdę ładnie. Sensual, największe nadzieje, ale i największe rozczarowanie, liczyłam na piękny winny kolor w zewnętrznym kąciku, a otrzymałam...cóż...coś podchodzące pod słabą czerń, może nałożony na ciemną bazę dałby lepszy efekt, ale tak to słabizna wielka. Cryptonite nałożyłam jako kreskę, w połączeniu z duralinem dał radę, myślę że to dobra opcja kiedy ktoś nie ma ochoty na super czarną kreskę, ale jednak chce przyciemnić linię rzęs.






Na koniec moja facjata z wybitnie dziwną miną, ale tutaj ładnie widać potencjał zimnego cienia na dolnej powiece.
Cienie cały dzień spisywały się bardzo dobrze. Nic, ale to absolutnie nic, się nie osypało, nic też się nie zrolowało. Nakładało się je bardzo przyjemnie, ładnie się rozcierały, nie mieszały się ze sobą robiąc jedną wielką plamę tylko przyjemnie łączyły.
Podsumowując: ciężko określić czy jest to miłość czy nienawiść, raczej coś po środku. Nosiło się je dobrze i myślę, że po niektóre będę chętnie sięgać, ale inne raczej znajdą nowy dom. 
Miałyście styczność z tymi cieniami? Niestety nie znalazłam nigdzie ich ceny, więc nie jestem w stanie jej podać. Dajcie znać czy znacie kolorówkę tej firmy i jakie jest Wasze zdanie na jej temat, bo bardzo mam ochotę wypróbować coś do ust z tej marki;)

Całuję gorąco!

P.S.
Jeśli macie ochotę to TU znajdziecie pierwszy u mnie post z serii pierwsze wrażenie:)

Denko wakacyjne, cz.2 kosmetyki do ciała

$
0
0
Jeśli ktoś czytając moje kolorówkowe denko z wakacji zastanawiał się czy w okresie letnim robiłam coś innego poza tapetowaniem się, to dziś dostanie odpowiedź. Kiedy nie kładłam tapety to balsamowałam ciało;) A tak zupełnie poważnie to zużyłam w te kilka miesięcy dość sporo kosmetyków i musiałam je podzielić na jakieś kategorie, dziś przychodzę z produktami do ciała, więc jeśli jesteście ciekawe moich opinii o kilku mazidłach to zapraszam do scrollowania.

Na początek sole do kąpieli od isany, czyli znanej wszystkim rossmanowskiej marki. Nie jest to gruboziarnista sól, tylko raczej drobny puder. Ta o zapachu fiołka i koniczyny delikatnie barwi wodę na fiolet (nie brudząc przy tym wanny!) i pachnie pięknie! Na pewno do niej wrócę nie raz, nie dwa. Mellisa i jałowiec, to zapach jednak nie dla mnie. Liczyłam na lekkie orzeźwienie w letnie dni, jednak zapach przypomina mi trochę taką choinkę tekturową, jakie się kiedyś wkładało do auta, do tej wersji z pewnością nie wrócę.

On raczej nie przepada za żelami pod prysznic, woli kostkę mydła (chociaż po żele też sięga od czasu do czasu), kiedy kostki dove są na promocji to zawsze zaopatruję nas w kilka sztuk. Wersja ogórkowa idealna na lato, bardzo świeża, wersja klasyczna ma typowy dla dove zapach, chyba każdy z nas go kiedyś czuł. Lubię te mydła i często do nich wracamy.

Pozostając w temacie marki dove (btw, wszystkie te kosmetyki kupiłam sama, za swoje pieniądze). Żel pod prysznic purely pumpernig o zapachu kokosa służył mi bardzo długo, gdyż jego kremowa konsystencja powodowała, że starczył mi na hoho i jeszcze trochę. Piękny zapach, dokładnie moje nuty kokos i jaśmin. Z pewnością kiedyś do niego wrócę. Był moment, że myślałam iż kocham go bardziej niż isanę melon i gruszka...
Zużyłam także dwa żele do higieny intymnej. Intimea z biedronki była dość rzadka i skończyła się dość szybko, lactacyd przewija się przez mojego bloga już któryś raz. Do tej pory niezastąpiony.

Ja naprawdę mam problem z poceniem się. Wiem, że to może być dla niektórych TMI, ale cóż. Pocę się bardzo obficie. Postanowiłam w końcu wypróbować apteczny bloker etiaxil i to był strzał w dziesiątkę, nigdy nie sądziłam, że coś używanego dwa razy w tygodniu może pomóc, a jednak!
Mimo, iż etiaxil pomaga mi z moim problemem, zdaję sobie sprawę, że nie powinnam używać go non stop, kiedy się skończył to wyciągnęłam z szafki sztyft lady speed stick (kupiłam go jeszcze przez zaznajomieniem się z kulkami vichy;)) był masakryczny, nie polecam i ja na pewno do niego nie wrócę.

Żele do rąk z Bath and Body Worsk uwielbiam, nie wyobrażam sobie bez nich życia. Mam mały zapas od siostry, a także znajomy przy okazji pobytu w Warszawie przywiózł mi kilka tych maluszków. Niestety mr. fox, sugar and maple był zapachem tak słodkim, że bardzo długo się ze sobą męczyliśmy. Jeśli jesteście fankami słodkich (ale takich turbo słodkich) woni, to będzie coś dla was. Krem z eveline z kolei pachniał cudownie, miał całkiem przyjemny skład. Trzeba było chwilę poczekać aż się wchłonie, jednak nie pozostawiał tłustej warstwy na dłoniach. Jestem na tak! Pewnie kiedyś do siebie wrócimy:)

Znowu rossmannowska isana umilała mi kąpiel. Tym razem w postaci płynu do kąpieli o zapachu hibiskusa i kokosa. Płyn mimo iż tani, okazał się bardzo niewydajny i jego zapach jakoś nie wyrył mi się w pamięci. Raczej do siebie nie wrócimy.
Orzeźwiające masło do ciała z pat and rub. No i tu mamy rozczarowanie roku. Masło kupiłam dość dawno, ale trzymałam je zamknięte w szafce aż do lata. Liczyłam na rześki, cytrusowy zapach, z nutką ziołowej woni. Lekką konsystencję i szybkie wchłanianie. W zamian otrzymałam słodki zapach pudrowych cukierków, przysięgam że nie mogłam go znieść. Masło miało raczej konsystencję balsamu, ale wcale nie wchłaniało się za szybko. Muszę jednak oddać mu to, że nawilżało porządnie, a kiedy się już wchłonęło to nie pozostawiało lepiej warstwy. Gdyby tylko zapach był inny, to mogłaby być miłość, tak jest zniechęcenie.

Na koniec został nam peeling do ciała z bielendy, 3 drogocenne olejki. Jak na drogeryjny produkt ma bardzo dobry skład, żadnej parafiny, zamiast tego faktycznie znajdziemy w składzie olejki i cukier. Sam kosmetyk był bardzo zbity, trzeba było go trochę rozrabiać z wodą, aby nie marnować zbyt wiele produktu (przez swoje zbicie, był dość suchy i lubił zwyczajnie spadać z rąk). Jego zdolności zdzierające oceniam bardzo dobrze, pachniał przyjemnie. Jest to zdecydowanie produkt godny polecenia.

I tym oto sposobem, kolejną siatkę pustych opakowań mogę wyrzucić do śmieci;) Z wakacyjnych zużyć zostały już tylko kosmetyki do twarzy i włosów. Macie ochotę zobaczyć co z tego typu produktów udało mi się wykończyć w ciągu wakacji?

Całuję gorąco:*

new in! wakacje, kosmetyki.

$
0
0
Jak widać po ostatnich postach, dość nieźle idzie mi zużywanie, ale to wcale nie znaczy, że żadne nowe kosmetyki nie zasiliły mojej kosmetyczki, czy łazienkowej półki w okresie wakacyjnym. Tak się też złożyło, że w lipcu miałam urodziny, a co podarować takiej zapalonej tapeciarze jak ja? Tylko kosmetyki. Wprawdzie część z nich jest już dawno w użyciu, lub nawet zużyta, ale są tutaj też takie perełki, którymi chciałabym się z Wami podzielić:) Jeśli ktoś z Was obserwuje mojego instagrama to pewnie część z tych rzeczy już widziałyście (@msadoszka), jeśli nie to zapraszam do przeglądania.

Skończył mi się krem pod oczy z La Roche Posay, więc skuszona mega pozytywnymi opiniami sięgnęłam po naszą rodzimą markę Sylveco. Krem kupiłam w poznańskiej zielarni za mniej niż 30zł i jego pojemność jest ogromna, krem na całe życie;)

Na początku lata zaopatrzyłam się oczywiście w filtr spf50. Znowu postawiłam na matującą wersję vichy. Niestety w tym roku mnie aż tak nie zachwycił jak to było ostatnim razem.

 O tej odżywce do rzęs, stosowanej jako baza pod tusz było swego czasu bardzo głośno. Nie mogłam więc przejść obok niej obojętnie i w końcu wpadła do mojego koszyka przy okazji jakichś zakupów w hebe.


 Muszę być szczera, ostatnio trochę odpuściłam sobie moje włosy. Jednak z początkiem wakacji i upałów postanowiłam to zmienić i zaopatrzyłam się w solidnie oczyszczający szampon o prostym składzie. Padło na Joannę z apteczki babuni.



Batiste to już u mnie norma. Tym razem postawiłam na zapach z nowej kolekcji.


Będąc w aptece ziko, musiałam się skusić na wycofywane masło do ciała Vichy nutriextra, polecane przez Ziemolinę

Przy okazji jakiejś promocji w Rossmannie kupiłam antybakteryjny żel myjący z firmy ava. Świetny skład i kierowanie kosmetyku do cery tłustej bardzo mnie przekonały:)

Potrzebowałam też żelu pod prysznic, dove (który widzieliście w poprzednim poście) akurat nie był na promocji więc ciekawa nowości sięgnęłam po lirene, zwłaszcza iż producent deklaruje obecność nawilżające oliwki w składzie.

No i moje najukochańsze "dziecko" ostatnimi czasy. Moja siostra zawsze, ale to zawsze wie jak mnie uszczęśliwić, więc z okazji urodzin (i obrony mgr) dostałam baaardzo wymarzony contour kit, pomadę do brwi i pędzelek do wypełniania brwi od Anastasia Beverly Hills. Prawię się popłakałam jak to zobaczyłam. Cóż...nie ma co ukrywać, moja siostra jest najlepsza:)



Od rodziców dostałam między innymi perfumy Little black dress z Avonu, kiedyś był to mój ulubiony zapach, dziś twierdzę że już chyba z niego wyrosłam. Nadal go lubię, ale do ulubionych już bym go nie zaliczyła.


Od Kamilii dostałam typowo letni zestaw kosmetyków z golden rose:) Intensywne lakiery i tęczowe wręcz cienie do powiek, a do tego piękny metaliczny eyeliner:) Kamila podarowała mi również dwufazowy płyn do demakijażu z alverde i termoczepki, coś dla typowej włosomaniaczki:)

Ekipa w pracy obdarowała mnie m.in. malinowym zestawem z Yves Rocher. Strzał w dziesiątkę! Sama dawno czaiłam się na ten peeling, a mleczko do ciała jest super dopełnieniem tej nuty zapachowej:)

Nie raz, nie dwa powtarzałam, ze mam najlepszych przyjaciół na całym świecie. Na swoje przyjaciółki zawsze mogę liczyć i one znają mnie jak nikt. I to właśnie od tych super kobiet dostałam w tym roku szminkę MAC w kolorze Vegas Volt. Wybór koloru nie jest przypadkowy, jęczałam za nim chyba z miesiąc. Idealny kolor na lato, męczyłam ją prawie dzień w dzień:) Dziewczyny jeśli to czytacie to jeszcze raz Wam dziękuję <3 jesteście najlepsze:*

I to już wszystkie kosmetyczne nowości z wakacji, większość z tych rzeczy to prezenty urodzinowe. Muszę przyznać, że sama kupiłam bardzo mało, a przypominam że są to "łupy" z około trzech miesięcy. Bardziej w tym roku postawiłam na ubrania i dodatki niż na kosmetyki. Miałybyście ochotę zobaczyć taki haul ubraniowy? Dajcie znać.
A tymczasem całuję gorąco:*

Denko wakacyjne, cz. 3. kosmetyki do twarzy i włosów

$
0
0
Uf, uf, uffff.... udaje mi się w końcu napisać o wszystkich zużytych kosmetykach w okresie letnim:) Na blogu są już dwie części tego denka kolorówka oraz kosmetyki do ciała. Drogą dedukcji można dojść do tego, że zostały już tylko kosmetyki do twarzy i włosów. Nie będzie tego jakoś szczególnie dużo, gdyż zazwyczaj mam otwarte dwa kremy (na dzień i na noc) i sama jedna nie jestem w stanie zużyć tego w jakichś zadziwiających ilościach. Mimo wszystko zapraszam do przeglądania.

 Denko bez batiste to w moim przypadku nie denko. Ja jestem w grupie osób, które kochają suche szampony, często gęsto używam ich zamiast lakieru do włosów. Wersja zapachowa original bardzo przypadła mi do gustu, floral essences...no spodziewałam się czegoś lepszego.


Odżywka do włosów SheaMoisture z czarnym afrykańskim mydłem okazała się bardzo wydajnym produktem o zachwycającym składzie. Ale muszę być szczera, po takim składzie spodziewałam się cudów na kiju a dostałam, coś co było po prostu ok. Z jednej strony szkoda, a z drugiej strony nie żałuję, bo w Polsce ona jest raczej nie do dostania.


Olej palmowy miałam już bardzo długo, pewnie starczyłby mi na jeszcze trochę, ale zwyczajnie się zepsuł ze starości. Moje włosy go kochały, były po nim miękkie, lśniące, dobrze dociążone. Na pewno kupiłabym go ponownie, ale naczytałam się złych historii o jego produkcji i na tę chwilę wstrzymuję się z zakupem, no i bardzo stęskniłam się za kokosem:)

Pianka do mycia twarzy pharmaceris, to produkt polecony mi przez Kawaii. Kosmetyk okazał się hitem, jeśli jeszcze nie próbowałyście pianki od pharmaceris to musicie to zmienić! Ja na pewno wrócę do niej za jakiś czas.
Płyn micelarny z Bielendy miał przyjemny skład, bardzo ładny zapach i zmywał w miarę ok.Oczywiście mocniejsze makijaże stanowiły dla niego wyzwanie, ale jeśli ktoś na co dzień nie używa wodoodpornego tuszu i eyelinera to powinien się zainteresować tym produktem.
Garnier dwufazowy płyn do demakijażu. Jezusicku jak ja nienawidzę dwufaz, no po prostu nie jest nam po drodze ze sobą. Tej dałam jednak szanse, ot zwykła ciekawość. Okazuje się, że byłam ślepa całe swoje życie! Albo po prostu trafiałam na złe produkty. Z tą dwufazą jest jak z pianką od pharmaceris, uważam że każdy powinien ją przetestować.


Płatki kosmetyczne tibelly z netto to najlepsze płatki kosmetyczne. Koniec kropka. Natomiast płatki do demakijażu tami, nasączone jakimś płynem okazały się takim dramatem, że po prostu wywalam opakowanie. Nie da się tego używać, oczy są podrażnione, a makijaż nieruszony. Masakra!

Dezodorant rexony o zapachu bawełny okazał się naprawdę świetnym produktem, do którego chętnie będę wracać. Nie używam go codziennie, od kiedy stosuję etiaxil, ale raz na jakiś czas po niego sięgam.
Dwa zmywacze do paznokci z super pharm. Wersja z cytryną była ok, ale szału nie robiła. Różana wersja nie wiem czy jest w stanie zmyć lakier hybrydowy, ale pachnie przyjemnie różą i ze zwykłym lakierem świetnie sobie radzi.

Kolagenowe płatki pod oczy firmy purederm również okazały się hitem i po zarwanej nocy, wczesnym rankiem były ratunkiem dla mych oczu. Polecam je każdemu i sama chętnie będę do nich wracać:)
Żelowy krem pod oczy La roche posay hydraphase intense również bardzo dobrze się sprawdzał i przyjemnie nawilżał, ale nie było efektu wow! W ogóle po takich żelowych konsystencjach chyba nie można oczekiwać takiego efektu, sama nie wiem...

Zaopatrzyłam się jakiś czas temu w kilka saszetek maseczki oczyszczającej ziaja liście zielonej oliwki. Cała seria wydawała mi się bardzo interesująca, niestety ta maseczka mnie zawiodła. Wykorzystam to co jeszcze mi zostało i już raczej do niej nie wrócę.
Na moim stanowisku makijażowym (czyli innymi słowy na biurku) zawsze muszę mieć paczkę wilgotnych chusteczek do drobnych poprawek lub czyszczenia zabrudzonych podkładem/korektorem/różem/eyelinerem itp. rąk. Tym razem były to aloesowe chusteczki z alterry, jednak sprawdzały się bardzo średnio, nie kupię ich ponownie.

Krem do twarzy nuxe creme fraiche poleciła mi Kasia kiedy szukałam jakiegoś nawilżającego kremu, bo czułam że moja skóra zaczęła się obsuszać. Krem sprawdzał się bardzo dobrze i faktycznie miał konsystencję gęstej śmietany, bardzo delikatny, jak dla mnie przyjemny, zapach. Nawilżenie było konkretne i poczułam, że moja cera zaczęła odżywać. Szczerze polecam.
W tym samym czasie, na noc, używałam biodermy hydrabio riche. To jest już konkretna petarda nawilżająca, jeśli jesteście posiadaczkami skóry suchej to powinnyście być naprawdę zadowolone:)


No i udało się przebrnąć przez to całe moje wakacyjne denko. Bardzo powoli zbiera się już jesienna wersja;) Znacie te kosmetyki? 
Buziaki:*

Nwe in! Wakacje, cz. 2. niekosmetycznie.

$
0
0
W to lato jakoś nie szalałam z zakupami kosmetycznymi, nie powiem że nic nie przybyło do mojej kosmetyczki, bo to byłoby kłamstwo, ale większość rzeczy dostałam (jeśli jesteście ciekawe nowości kosmetycznych to zapraszam TU). Sama nie kupowałam zbyt dużo, gdyż, po pierwsze, ja już wszystko mam, po drugie w tym sezonie skupiałam się na uzupełnieniu szafy. Zwykle nie pokazuję zakupów ubraniowych, bo jakoś zbyt wiele mi tego nie przybywa. Teraz jednak wzięłam się za wymianę mojej garderoby i postanowiłam pokazać Wam w co się zaopatrzyłam w tym letnim sezonie.


Przysięgam, że ja chyba co roku kupuję okulary przeciwsłoneczne. Te akurat dostałam od kolegi i pochodzą z reserved. Ja tam kocham duże okulary, dużych okularów nigdy za dużo!:D


 To już prezent od mojego mężczyzny, on naprawdę jak chce to daje czadu. Zrobiłam sobie dziurę w spodniach, więc na drugi dzień już byliśmy w galerii, gdzie kupił mi nowe jeansy z H&M, plus ukochany zapach, zielone c-thru. Naprawdę marzy mi się, żeby ta woń była ciut bardziej trwała, to jest typowo mój zapach. No, a na deser...wiedźmin 3! Książki pochłonęłam w chwilę, często płacząc przy czytaniu, czy to ze śmiechu, czy to ze wzruszenia. Gra jest super! #teamyennefer !

 Od kwietnia chyba jęczałam, że na lato to ja muszę mieć białą sukienkę! No i w końcu dorwałam taką dla mnie idealną! Jestem z tego zakupu bardzo zadowolona<3


Do H&M któregoś dnia weszłam zwyczajnie z nudów, kręciłam się po sklepie i nagle ujrzałam przepiękną chabrową narzutkę! No po prostu kolor idealny dla mnie! Do tego kosztowała 20zł. To jest taka narzutka troszkę w stylu kimona, kocham ją i od zakupu bardzo eksploatuję...do wszystkiego!


Szłam już z moją narzutką do kasy, aż tu nagle zobaczyłam w takim samym kolorze podkoszulek. za 10 zł! No nie!, ja takich okazji nie przepuszczam;) 

Stwierdziłam też, że dawno nie byłam w lumpeksie, kiedyś przecież uwielbiałam łowy w second handach. Zaszłam do jednego koło domu i wyszłam z białą koszulką od espirt.

W lumpie skusiłam się też na spodnie w kolorze kawy z mlekiem. Ostatnio powoli przerzucam się z jeansów na spodnie z innych materiałów...starość:D


No i to co ja lubięnaj bardziej..buty! Buty to moja wielka miłość (no i torebki<3). Na chabrowe szpilki z reserved czaiłam się już jakiś czas, ale kosztowały 140zł, ja nie chodzę aż tak często w szpilkach żeby mnie to skusiło (chociaż kolor ideał). Kiedy wyszłam z H&M z narzutką i podkoszulką, to zaszłam do reserved właśnie, a tam czekała na mnie ostatnia para! Do tego w moim rozmiarze! i kosztowały...50zł! To było przeznaczenie! I przysięgam, że w sklepie odtańczyłam taniec zwycięstwa i radości przy tych butach;) Druga para to sandałki z ccc, uznałam, że nie mogę całego lata przebiegać w melissach, zaopatrzyłam się więc w jasne sandały na minimalnym obcasie.


Ta sukienka wygląda jak chusta z ramiączkami, zdobyła tym moje serce, jestem nią zachwycona i cieszę się, że zasiliła moją szafę:)

Kolejna kiecka, tym razem z H&M, generalnie to ja się sukienkowa zrobiłam ostatnio. I to bardzo:)



Znowu prezent od siostry. Dostałam różowy (bo jakżeby inaczej) stanik sportowy z adidasa. Będzie idealny do biegania czy ćwiczeń w domu:)

Zwykłych, białych t-shirtów nigdy za wiele! Ten akurat przywędrował do mnie z reserved. Jak będziecie w tym sklepie to obczajcie sobie te koszulki, mają je w różnych kolorach, a materiał jest super przyjemny!

Nie ukrywam, w reserved trochę poszalałam. Te spodenki również mają super przyjemny materiał i idealnie sprawdziły się w tegoroczne upały! Ich zakup to był strzał w dziesiątkę.


Do tych spodenek bardzo często nosiłam bluzkę w paski (love paski! Zaraz po butach, sukienkach i chabrowym kolorze!) z rękawem 3/4. Również z reserved i znowu materiał turbo przyjemny. Naprawdę, ten sklep mnie pozytywnie zaskoczył!

Tym razem już nie reserved, a stradivarius i coś na co również czaiłam się od dawna, białe, dobrze kryjące spodnie. Leżą idealnie i również bardzo mocno je eksploatowałam, kiedy tylko było ciut chłodniej. Każdemu polecam mieć białe spodnie w swojej szafie, według mnie są ponadczasowe.


Od mamy dostałam prześliczną, długą, białą sukienkę. Dzierganą. Jestem w niej po prostu zakochana, swoją drogą ta sukienka ma jakieś...20 lat. Dacie wiarę? 


 Ok, skończyłam z ubraniami, mam jeszcze kilka innych pierdół. Nie wiem czy oglądałyście film zostań, jeśli kochasz. Ja na nim płakałam jak małe dziecko! Dosłownie! Któregoś razu, kiedy wracałam do Poznania od rodziców, na dworcu czekał na mnie mój mężczyzna, a w ręce trzymał książkową kontynuację tej historii, "wróć, jeśli pamiętasz". Cudowna niespodzianka, a książkę pochłonęłam w jeden wieczór.

Ci co mnie znają, wiedzą że ja to zawsze chodzę z wielkimi torbiszczami. Dosłownie zmieszczą się tam ze dwa wszechświaty (i nie żartuję!). Brakowało mi małej, uniwersalnej torebki. Ale nie oszukujmy się, cenowo często wypadają podobnie jak te duże, więc me serce zawsze zmierza w stronę dużych torebek;) Na urodziny od ekipy z pracy dostałam więc małą torebkę IDEALNĄ. Trafia w me gusta bardzo, noszę ją prawie codziennie. Dziękuję raz jeszcze :* to był super prezent!


Kolejny urodzinowy prezent od kolegi, który bardzo mnie rozbawił. Jestem tą dziewczyną, która trochę się na piłce zna, a moja ulubiona drużyna (nie ukrywam, Jakub mnie zaraził) to Juventus Turyn. Płakałam w zeszłym roku na finale ligii mistrzów, kiedy zajęli drugie miejsce, naprawdę. Od kolegi dostałam więc pendrive w kształcie oficjalnego stroju Juve, nawet nie wiedziałam że takie robią. Zachwyt!

Na sam koniec moja perełka. Ja nie znosiłam złota, ale ostatnio chyba się starzeję, gdyż chodził mi po głowie bardzo delikatny złoty łańcuszek. Na urodziny od chłopaka dostałam więc prześliczny łańcuszek od Ani Kruk, jest cudowny i od dnia urodzin w ogóle go nie zdejmuję! Dużo osób zwraca na niego uwagę i pyta skąd to cudo. 

Tak oto dobrnęliśmy do samego końca. Muszę przyznać, że dziwnie się czułam pisząc o ciuchach, a nie o kosmetykach;) Szafiarki ze mnie nie będzie, to pewne. Jeśli jednak coś Was zainteresowało to zapraszam do śledzenia mojego instagrama @msadoszka lub facebooka gdzie już wcześniej pojawiały się zdjęcia niektórych z tych rzeczy,
A czy w tym sezonie postawiłyście bardziej na zakupy kosmetyczne, czy podobnie jak ja wymieniacie zawartość swojej szafy?
Buziaki:* 
Viewing all 190 articles
Browse latest View live